Pomimo moich próśb, Banshee nie chciała wrócić do mojego męża. Uparcie twierdziła, że tu się bardziej przyda. Odkąd jednak wróciła do mnie, jestem jeszcze bardziej znerwicowany. Nie czułem, co się u niego dzieje i chyba mnie to nie uspokajało, a powinno. W końcu, przez większość mojego pobytu tutaj nie czułem tego, co dzieje się z moim mężem, dopóki Mikleo nie zaczął odczuwać silnych, negatywnych emocji. Więc skoro teraz nic nie czuję, to musi być u niego spokojnie. Albo jakoś lepiej maskuje swoje emocje, by mnie nie niepokoić. Na tę odległość jest to możliwe. A czy on był w stanie wyczuć mój niepokój? Ciężko mi było to stwierdzić. Był w stanie wyczuć moją ranę i ból, więc... sam nie wiem. Miałem nadzieję, że nie. Nie chcę, by się mną przejmował. To ja się musiałem przejmować nim. To był mój obowiązek jako jego męża, zwłaszcza, że przecież jestem tym silniejszym, dominującym. To ja mu powinienem zapewnić bezpieczeństwo i spokój ducha.
Nie wiedziałem, jak długo będą na tej wyprawie. I jak długo będzie to trwało u mnie. Nie wiedziałem już nic, traciłem momentami poczucie czasu. Gdyby nie Bansheez to nie wiem, jakbym sobie poradził. A może bym właśnie sobie radził, bo wiedziałbym, że mój mąż jest pod dobrą opieką? Sam nie byłem już pewien. Wszystko mi się mieszało, i jedyne, czego chciałem, to wrócić do męża. A do tego jeszcze ile lat mi pozostało? Cztery? Trzy? Naprawdę bardzo chciałem, by Miki się zajął czymś przez ten czas, jak mnie nie będzie. Albo gdzieś wyjechał. Ale wyjechał w bezpieczne miejsce, a nie na wyprawę do ruin, gdzie może mu się stać krzywda. I to jeszcze z dziećmi.
Chodziłem po pałacu mocno poddenerwowany, i wszyscy to odczuwali. Szepty się co prawda nie skończyły, ale za to skończyły się głupie zaczepki, czy po prostu jakiekolwiek zaczepki, co mi się wyjątkowo podobało. Miałem ich serdecznie dosyć, z podbicia mnie zrobili sobie jakiś sport kompletnie ignorując to, że mam męża, bo dla nich koncept miłości jest zupełnie obcy i niepojęty. Zresztą, ktokolwiek by mnie nie zaczepił, zaraz bym go rozsmarował na ścianie, w takim stanie teraz byłem.
– Może powinnaś sprawdzić, co się u niego dzieje – powiedziałem któregoś dnia, kiedy wróciłem z narady, na której to byłem nieobecny myślami. Znów. Jak mam być spokojny, kiedy to nie wiem, co się dzieje z moim mężem? Banshee krótko warknęła, nie zgadzając się na ten pomysł. – To byłaby chwil. Zobaczyłabyś, czy wszystko u niego w porządku. Dawno tam nie byłaś – dodałem, siadając na łóżku i zaczynając tym samym nerwowo i niekontrolowanie zdzierać skórki z kciuków. Wyrobiłem sobie taki tik nerwowy, chociaż on i tak był jednym z łagodniejszych. Zawsze się mogłem zachowywać znacznie gorzej i wyżywać się na jakichś przechodniach. I tak na nic innego nie zasługują.
Banshee pozostawała nieugięta, co skłoniło mnie do innych rozmyślań. Może mógłbym jakoś się stąd wyrwać, tak, by nikt nie zauważył...? Na chwilę. Drugiej, szybkiej przepustki nie dostanę, więc musiałbym kombinować w ten sposób... Muszę się upewnić, że u niego wszystko dobrze, za wszelką cenę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz