czwartek, 19 czerwca 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Nie powstrzymywałem się w niczym nie patrząc na to, czy przypadkiem nie robię mu jakiejś krzywdy. Nie obchodziło mnie to w tym stanie i w ogóle nie przejmowałem się niczym poza tym, by zaspokoić siebie. I by mieć Mikleo bliżej. Tak blisko, jak to tylko możliwe, jakby ktoś mi go zaraz miał zabrać. Kto w końcu wie, czy to się zaraz nie wydarzy? Co, jeżeli gdzieś niedaleko znów pojawi się jakiś głupi demon, który będzie chciał moich usług? Albo jakiś anioł nie stwierdzi, że czas zabrać mojego męża do nieba przed oblicze Boga, by odpowiedział na swoje za swoje występki, które przecież nie są z jego winy? Oczywiście, ani nie zgodziłbym się już nigdy w życiu na żadne usługi, ani nie pozwoliłbym na zabranie mojego męża, ale i tak muszę wykorzystać też czas, bo jeszcze mi zniknie. 
I wykorzystywałem, bardzo dobrze wykorzystałem dbając o to, by ani jedna kropelka krwi nie upadła na podłogę bądź wsiąknęła w materiał. Nie mogłem na to pozwolić, to byłoby zwykłe marnotrawstwo tej przecudownej cieczy. Chociaż, bardziej niż jej brakowało mi zdecydowanie jego zapachu i obecności. Jego krew była tylko i wyłącznie miłym dodatkiem. 
Nie korzystałem także z jednego miejsca, w końcu, po co się ograniczać? Finalnie i tak wylądowaliśmy w łóżku, a to tylko dlatego, że mój mąż już mi odpływał, ledwo kontaktując ze światem, a co to za zabawa, kiedy jedna strona jest nieprzytomna? Mnie się coś takiego nie podobało, zdecydowanie bardziej wolałem, kiedy mój mąż żywo reagował na to, co mu robiłem. Musiałem więc go zanieść do łóżka, opatulić cienkim kocem, by było mu komfortowo, a następnie założyłem na swoje nogi pierwsze lepsze spodnie i zabrałem się za sprzątanie, bo krwi może i nie zostawiliśmy, ale inne ślady po naszym stosunku już tak. 
Byłem pewien, że moja Owieczka sobie długo dzisiaj pośpi, bo go porządnie wymęczyłem, dlatego dużym zaskoczeniem były dla mnie jego drobne ręce oplatające się wokół mojej klatki piersiowej. 
– Nie spodziewałem się ciebie tu. Nie jesteś aby zbyt zmęczony? – spytałem, odkładając pranie tylko po to, by odwrócić się w jego stronę i wziąć go w swoje ramiona. Moje maleństwo ledwo na nogach potrafiło ustać, czemu on w ogóle wstał? Powinien odpoczywać. 
– Nie mogłem bez ciebie odpoczywać – powiedział cicho, tuląc się do mnie. 
– Zaraz bym do ciebie przyszedł, jak tylko bym tutaj skończył sprzątać, niepotrzebnie się tak boisz – odparłem, gładząc jego włosy, które w jeszcze większym nieładzie, niż rano, z czego akurat byłem dumny. 
– Stęskniłem się za tobą – odpowiedział cichutko, co trochę te moje czarne serce rozpuściło. Mój słodziaczek przekonany. 
– A niepotrzebnie. Nigdzie się nie wybieram – odparłem łagodnie, chwytając go mocniej w swych ramionach, by móc bezpiecznie go zanieść do sypialni. – Odpocznij, a później, jak się poczujesz lepiej, pójdziemy nad jezioro. Trzeba cię wykurować, troszkę przesadziłem z pewnymi rzeczami – dodałem, całując go w czoło. Tak, wypad do jeziora bardzo dobrze mu zrobi, a ja przez ten czas dopilnuję, by nic nie zakłóciło jego spokoju, w tym akurat bardzo dobry jestem. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz