Widząc, że wreszcie moje dwa anioły się pogodziły, poczułem ulgę. Ten jeden problem był zażegnany i mogłem o to być spokojny. Zależało mi, aby dobrze się dogadywali, jakby nie patrzeć, to Mikleo jest tym, dzięki któremu Yuki jest z nami, a ja… cóż, można powiedzieć, że nie chciałem, aby z nami szedł. Nadal czułem się dziwnie, kiedy nazywał mnie „tatą”, zwłaszcza, że nie zrobiłem nic, aby zasługiwać na miano rodzica. Jeśli jednak chłopcu pasowało nazywanie mnie tak, nie zamierzałem mu tego zabraniać, chociaż uważam, że Mikleo znacznie bardziej zasługiwał na ten tytuł.
Na pytanie mojego męża po jedynie uśmiechnąłem się słabo i wzruszyłem ramionami. Nie za bardzo podobało mi się również to, że pływali w zimnej wodzie, w końcu pora roku do najcieplejszych nie należała, ale czy Serafiny wody to obchodziło? Bardzo możliwe, w końcu jak ja sam jeszcze byłem w ciele anioła, niska temperatura mi nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie – czułem się jeszcze lepiej. Nie mniej jednak i tak się o nich martwiłem.
- Tak jak zawsze – odparłem wymijająco, nie chcąc wchodzić w szczegóły… zresztą, jakie szczegóły, skoro nie było żadnych? Wjechałem do miasta, kupiłem to, co trzeba, zostałem zmuszony do porozmawiania z innymi i wróciłem. Nie ma w tym nic ciekawego ani potrzebnego, nie wydarzyło się nic, co Mikleo musiałby koniecznie wiedzieć.
Poczułem na sobie chyba zmartwiony wzrok męża, dlatego uniosłem głowę i posłałem mu trochę szerszy i weselszy, aby się nie denerwował. Zresztą, nie było o co, miałem wrażenie, że Mikleo momentami przesadza. Może i nie było ze mną najlepiej, owszem, ale na pewno nie było ze mną tak źle, by się nade mną trząść. Nie byłem w końcu jajkiem, żyliśmy z Yukim w ten sposób przez ponad dwa lata, i świetnie sobie dawaliśmy radę. Dlaczego więc teraz Mkleo tak bardzo się wszystkim przejmuje, nie wiedziałem.
- Jesteście gotowi do drogi? – spytałem głośno, zawiązując plecak wypełniony potrzebnym prowiantem, ale i nie tylko.
Kupiłem jeszcze jedną, dodatkową rzecz, specjalnie dla Mikleo, która aktualnie spoczywała na dnie plecaka, ukryta pod pakunkami z jedzeniem. Nie wiem, co mnie podkusiło i nawet nie byłem pewien, kiedy mój mąż będzie mógł to założyć, ale kiedy tylko to zobaczyłem od razu pomyślałem, że będzie do niego pasować. Niebieski to jego kolor.
Jednak byłem pewien jednego; musiałem pilnować tego plecaka jak oka w głowie. Nie chciałbym, aby Yuki się do tego dokopał. Albo żeby Mikleo zauważył swoją małą niespodziankę przed czasem, a tego również bym nie chciał. Zresztą, i tak to ja zarządzałem posiłkami, więc raczej nie powinno być kłopotu z tym, że ktoś „niepowołany” zajrzy do plecaka i znajdzie coś, czego nie powinien.
- Ale już teraz? – odparł niezadowolony Yuki, lekko pusząc policzki. Uśmiechnąłem się do niego łagodnie, poprawiając jasne kosmyki opadające na jego czółko. Wkrótce trzeba będzie je trochę przyciąć, by mu nie przeszkadzały i nie wpadały do oczu.
- A kiedy indziej mielibyśmy? Przecież nic nas tu nie trzyma – zauważyłem, pstrykając go lekko w nosek.
- Ale dopiero co wróciłeś, nie chcesz trochę odpocząć? – dopytywał, a ja chyba zacząłem rozumieć, o co mu chodzi. Znajdujemy się blisko spokojnej wody, idealnie nadającej się do zabawy, a teraz nie będzie musiał bawić się sam z Codim. W chłodniejsze dni odmawiałem mu tej przyjemności, prosząc go również o to, aby nie siedział w wodzie za długo nawet wraz z psem. Nie chciałem się przeziębić sam siebie oraz psa, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że od przeziębienia bardzo blisko do zapalenia płuc, a tego bez odpowiedniej opieki mógłbym nie przeżyć, Codi zresztą również.
Teraz jednak nie mogłem mu pozwolić na jeszcze trochę zabawy. Wieczorami, kiedy będziemy odpoczywać, a Mikleo będzie miał chęci oraz siły, może się bawić, ile tylko chce. Za dnia jednak musimy sunąć do przodu, zima spędzona w jaskini nie wydaje się ciekawym scenariuszem, a właśnie tak może się stać, jeżeli nie będziemy śpieszyć.
- Wystarczająco wypocząłem – odparłem cicho, podnosząc się z chłodnej ziemi. – Lepiej, żebyśmy się pospieszyli, lepiej, aby nie złapała nas słaba pogoda.
Chłopczyk nie wydawał się zadowolony z moich słów, ale pokiwał głową i pomógł mi w nakładaniu pakunków na konia. Kiedy skończyliśmy, wyprowadziliśmy wierzchowca z jaskini i usadziłem chłopca w siodle. Następnie odwróciłem się w stronę Mikleo, uśmiechając się do niego łagodnie od razu zauważając, że chłopak był nieco zamyślony.
- Wsiadaj i możemy ruszać – uśmiechnąłem się do niego, chcąc go troszeczkę uspokoić. Zresztą, chciałem, aby to tym razem chłopak trochę odpoczął, poza tym to ja ostatnim razem jechałem i czułem się teraz dobrze, więc teraz czas na niego.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz