sobota, 31 października 2020

Od Soreya CD Mikleo

W zamyśleniu i ze zmartwieniem przyglądałem się mojemu mężowi, który nie wyglądał najlepiej. Jego skóra była tak blada, że miała brzydki odcień szarości i jeszcze te wielkie cienie pod jego oczami. Już pomijam fakt, w jakim stanie były jego włosy, które zawsze układały się idealnie bez jego zbytniej ingerencji, a dzisiaj… cóż, nawet związane, nie wyglądały najlepiej. Naprawdę musiał się źle czuć, skoro poprosił mnie o zamknięcie go w środku. Nigdy mnie o to nie prosił, nawet, jak się źle czuł, więc jak musiał czuć się teraz? 
- Ale to mogę to zrobić? Wiesz, w końcu zerwaliśmy pakt – powiedziałem cicho, przyglądając mu się uważnie. Zerwanie paktu miało mu pomóc, miał być dzięki temu bezpieczny, a zamiast tego jest jeszcze więcej przez to kłopotów. Jak to jest, że kiedy chcę czegoś dobrego dla innych i robię wszystko, aby im pomóc, moje starania przynoszą odwrotny skutek? Muszę mieć wyjątkowy talent do sprawiania bólu tym, których kocham. Gdyby nie mój genialny pomysł o zerwaniu paktu, Mikleo czułby się lepiej i nie wyszukiwałby w sobie niestworzonych problemów. 
- Tak, pakt nie ma na to wpływu. Muszę tylko tego chcieć i tego aktualnie chcę – powiedział zmęczonym głosem. Miałem wrażenie, że jeszcze moment, i mój mąż zaraz osunie się na ziemię, tak słabo wyglądał. 
Westchnąłem ciężko i spełniłem jego prośbę. Po chwili Mikleo zniknął, a ja poczułem przyjemne ciepło w środku siebie, w okolicach serca. Dawno nie czułem tego uczucia i szczerze, nie do koca wiem, czy za nim tęskniłem. Odkąd tylko dowiedziałem się, że będąc zły więziłem mojego – jeszcze wtedy – przyjaciela właśnie w ten sposób, zupełnie inaczej patrzę na tę możliwość. Nie czułem się z tym dobrze, ale skoro Mikleo twierdził, że tego chcę, to się z nim zgodziłem, chociaż widziałem inne możliwości. Przecież mógł jechać konno, aż do wieczora nie musiałby z niego schodzić. 
- Gdzie Mikleo?! – usłyszałem radosny i wyjątkowo głośny okrzyk Yuki’ego, który już do nas podbiegł… albo raczej do mnie, w końcu Mikleo nie było widać. Westchnąłem ciężko i odwróciłem się do chłopca, uśmiechając się do niego szeroko. I znowu drastyczna zmiana w obu moich aniołach spowodowana pełnią, a może raczej jej końcem. Mikleo stał się do bólu zmęczony, apatyczny i ledwo żywy, a Yuki nie będzie mógł sobie znaleźć miejsca. Jak ja za nim nadążę, nie mam pojęcia, chyba naprawdę się starzeję… Boże Święty, mam dwadzieścia jeden lat, najlepszy okres w życiu człowieka, a ja mówię, że jestem za stary. 
- Nie martw się o niego, jest nadal z nami, tylko go nie widać – powiedziałem do chłopca, czochrając jego włosy. – Chcesz jechać na koniu? 
- Nie, mogę iść. Chcę dotrzymać Codi’emu towarzystwa – powiedział, dumnie wypinając pierś. 
- Niech ci będzie – wzruszyłem ramionami, w myślach postanawiając również na pieszą wędrówkę. Dzięki takiej postawie wierzchowiec będzie mógł troszeczkę odpocząć. 
Podróż minęła nam w bardzo rozgadanym nastroju. Znaczy, to Yuki ciągle mówił, trochę tak jak wczoraj Mikleo, i kompletnie nie przejmował się tym, czy mu odpowiadam czy nie; odzywał się albo do mnie, albo do Codi’ego, albo chyba nawet do samego siebie. Ja chyba kiedyś też tak dużo mówiłem, buzia nie potrafiła mi się zamykać, mówiłem nawet o nic nieznaczących pierdołach, a teraz? Rozmawiałem z Yukim raczej zwięźle, by nie sprawić dziecku przykrości. A jak prowadziłem konwersację z Mikleo, rozmawialiśmy o ważniejszych sprawach, albo się droczyliśmy… chociaż, to chyba można podpiąć pod gadanie pierdoł? Jeżeli tak, to oznaczałoby, że wcale się nie zmieniłem, a po prostu mniej gadam, i tyle. To nie było nic strasznego. 
Ciekawe, czy Yuki stał się taki rozmowny poprzez obserwowanie mnie, czy może to gadulstwo było ukryte gdzieś bardzo głęboko i ujawniło się to dopiero z czasem. 
Pod wieczór w oddali ujrzeliśmy majaczące się na horyzoncie ruiny – wydawało mi się, że to mogła być jakaś świątynia, ale pewności mieć nie mogłem. Yuki od razu zaproponował, a wręcz nalegał, abyśmy jutro je odwiedzili. Nie byłem za bardzo za tym pomysłem, mieliśmy iść możliwie jak najprostszą i najszybszą drogą do Alishi, zatrzymując się jedynie na noc i czasem przy miastach, by móc kupić potrzebny dla mnie oraz zwierzaków prowiant. Powiedziałem, że porozmawiam o tym z Mikleo, na co chłopiec lekko napuszył policzki. Pewnie spodziewał się pozytywnej odpowiedzi. 
Z pomocą chłopca rozstawiłem obozowisko i nakarmiłem zwierzaki, a później wymęczyłem Yuki’ego poprzez ćwiczenia. Gdyby nie przyjemne ciepło przy sercu, pomyślałbym, że Mikleo nie ma. Brakowało mi jego obecności, ale fizycznej, chciałem go widzieć, nawet gdyby miał po prostu drzemać przy ognisku. Kiedy się za bardzo nad czymś skupiłem i później podnosiłem głowę łapałem się na tym, że szukam go wzrokiem, a kiedy go nie znajdowałem czułem, jak żołądek ściskał się ze strachu. Wtedy właśnie Mikleo znajdujący się we mnie dawał o sobie znać. 
Nieco zmęczony po zabawach z chłopcem oparłem się o drzewo. Właśnie w tej chwili Mikleo pojawił się obok mnie, a ja przyjrzałem mu się uważnie. Wyglądał lepiej, ale czy i tak się czuł?
- Wszystko w porządku? – spytałem z troską, delikatnie gładząc jego policzek. Miałem nadzieję, że już jest z nim lepiej, martwiłem się o niego, wcześniej po pełni też się tak fatalnie czuł? Nie pamiętam, chyba po prostu wtedy troszkę więcej spał, ale nigdy nie było z nim aż tak źle. Może to wina zerwanego paktu? Możliwe. Teraz, ten jeden błąd będzie się za mną ciągnął aż do końca moich, i cierpieć nie będę ja, a mój mąż. 

<Mikleo? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz