piątek, 23 października 2020

Od Soreya CD Mikleo

Przyznam, lekko mnie zabolało, kiedy Mikleo powiedział do Yuki’ego, że jego tata się starzeje. Wiem, że u mnie jest to naturalna kolej rzeczy i z czasem będzie tylko gorzej… ale skoro Mikleo to zauważył, to na pewno musi być coś ze mną nie tak. Może tu chodzi o jakieś zmarszczki, na które zwykle nie zwracam uwagi, ponieważ są – w moim mniemaniu – mało widoczne? Albo mi włosy siwieją…? Nie, to nie mogło być to, może i były zniszczone, ale na pewno nie siwe. Zresztą, w tym roku skończyłem już dwadzieścia jeden lat, to nie jest wiek, w którym widać oznaki starzenia się… A może to właśnie dokładnie ten wiek? Mój boże, przecież z czasem będzie tylko gorzej Od razu widać między mną, a Mikleo diametralną różnicę. On jest cudowny, piękny i młody, a ja już niedługo będę wyglądać przy nim jak stary dziad. Już wyglądam, jak się nie ogolę. Jak długo będzie chciał być z takim staruchem, nie mam pojęcia, ale pewnie już niedługo przestanę mu wystarczać. Albo zacznę go obrzydzać. 
Westchnąłem cicho na słowa mojego męża, czemu on musi być taki uparty? Na pewno jest zmęczony po małej, prawie że zerowej ilości snu oraz przyjemności, której oddaliśmy się tej nocy, więc czemu musiał być tak uparty i nie chciał wsiąść na tego głupiego konia? No dobrze, może przesadzam, nie powinienem obrażać tego wspaniałego zwierzęcia, nawet w myślach. Klacz była bardzo mądra i dzielna, nie zasługiwała na takie traktowanie. Już wkrótce uda się na zasłużony urlop, myślę, że ucieszy się ze spędzenia zimy w królewskich stajniach… o ile tam dotrzemy, bo jak na razie Mikleo robił wszystko by tak nie było. 
- Miki, proszę cię bardzo, nie marnuj czasu – powiedziałem z rezygnacją, czując się lekko zmęczony jego zachowaniem. Jak na intensywną noc czułem się całkiem dobrze, byłem przyzwyczajony do zarywania nocek, bo niekiedy musiałem pilnować zarówno siebie samego, jak i Yuki’ego przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Z tego co widziałem, anioł był w nieco gorszym stanie ode mnie, poza tym wczoraj coś sobie obiecałem i nie zamierzałem tak łatwo się poddawać. Wzbudzę w nim wyrzuty sumienia, albo siłą usadzę na tym koniu, jeszcze nie wiedziałem, ciągle rozważam, która opcja będzie lepsza wobec tego upartego anioła. Jak ja mogłem nazywać go Owieczką? Chyba Osiołek bardziej by do niego pasował. 
- Nie marnuję, ty marnujesz, ponieważ uparłeś się, abym jechał i nie liczysz się z moim zdaniem – odparł, nadal uparcie trzymając się swego. 
- Uparłem się, ponieważ widzę, że jesteś zmęczony – i ja postanowiłem nie odpuszczać. Skrzyżowałem ręce na piersi i patrzyłem na niego wyczekująco. Będę równie uparty, co on, oczywiście, nie zamierzałem się poddawać tak łatwo. Wczoraj za szybko odpuściłem, dzisiaj musiałem zmienić taktykę. 
- Pragnę zauważyć, że ty również – anioł przyjął pozę podobną do mojej, co było rozkosznie słodkie. Podejrzewałem, że mnie naśladuje, aby łatwiej było mu zrozumieć emocje, i to było właśnie bardzo urocze. Miałem nadzieję, że moja ekspresja w jakiś sposób pomagała mojemu mężowi. 
- Ty jesteś bardziej – nie byłem pewien, czy ta metoda go przekona, ale warto było spróbować. 
- Sorey, proszę, teraz to ty marnujesz czas. 
- Póki nie wsiądziesz na konia, nie ruszymy. 
- Możecie przestać się kłócić?! Chcę już ruszać! – odezwał się Yuki, przerywając naszą wymianę zdań. W sumie, to bardzo dobrze, może dzięki niemu Mikleo wreszcie odpuści i usiądzie na grzbiecie konia za chłopcem. Czemu musiał być taki uparty? Gdyby od razu wykonał moją prośbę, już bylibyśmy w drodze. To była dla niego ujma na honorze, czy coś? Nic mu się nie stanie, jeśli jeden dzień spędzi w siodle. Najpierw proponuje, abyśmy ruszyli z powrotem do zamku, a później robi wszystko, aby opóźnić tę podróż. 
- Słyszałeś? Wsiadaj – poleciłem Mikleo. – A jutro ja pojadę. I tak na zmianę. 
Widząc zacięty wyraz twarzy mojego męża, westchnąłem ciężko. Nie daje mi wyboru, próbowałem go przekonać słowami, ale skoro ciągle mi odmawiał, pozostaje mi siła. Nie chciałem tego robić, ale nie możemy tak stać w nieskończoność. Jeszcze nas zima zastanie i tyle z tego będzie, a raz musieliśmy przeczekać parę dni w jaskini, ponieważ złapała nas śnieżyca i nie wspominam tych dni miło. 
Podszedłem do męża i bez zbędnych ceregieli przerzuciłem go przez ramię. Oczywiście, Mikleo troszkę się bronił, ale nie za bardzo mu to wychodziło, w końcu to ja byłem tym silniejszym i całkiem niedawno to udowodniłem, nawet pomimo swojego starzenia się. Następnie posadziłem go na siodle bokiem, czyli tak, jak często jeżdżą kobiety. Kiedy się od nich odsunąłem, ujrzałem dwóch naburmuszonych aniołków; jeden zły za to, że tak opóźniamy podróż, a drugi zły za to, że… w sumie, to nie wiem, nie powinien był być na mnie zły, przecież chciałem być delikatny, on zmusił mnie do użycia siły. Ująłem lekko dłoń mojego męża i delikatnie ją ucałowałem. 
- Wybacz mi, księżniczko, ale zmusiłeś mnie do niego – powiedziałem z figlarnym uśmiechem na ustach, chyba jeszcze bardziej denerwując Mikleo – a może zawstydzając? – ponieważ jego policzki pokryły się przeuroczym różem. 
- Po prostu już ruszajmy – wycedził przez zęby, zabierając swoją dłoń i usiadł już normalnie i chwytając za uzdę. Chyba jest troszeczkę na mnie zły, ale czy to moja wina? Nie, ale i tak będę musiał go prosić o wybaczenie. Myślę, że miałem na to pewien pomysł… Naprawdę powoli zaczynało być jak za dawnych lat. Kochamy się, przekomarzamy, „kłócimy” i jak teraz się nad tym zastanowić, tęskniłem za tym, bardzo. Miałem teraz cichą nadzieję, że Mikleo się na mnie odobrazi, w końcu mieliśmy jeszcze tyle rzeczy do nadrobienia, póki jestem jeszcze młody i jako tako wyglądam.

<Mikleo? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz