piątek, 30 października 2020

Od Karenochino Cd. Keya

W gardle utkwiła mi gula która drażniła gardło, a dłonie zacisnąłem w pięści do tego stopnia, że przeciąłem paznokciami skórę. Przymknąłem oczy by odrzucić myśl o krwi, jednak wszystko się pogorszyło, ponieważ moje pozostałe zmysły oszalały. Zapach Key oraz jej krwi był teraz wręcz oszałamiający. W uszach dudnił mi głuchy odgłos uderzeń jej serca. Kły wysunęły mi się mimowolnie, a głód wydzierał coraz mocniej. Szczur nie zaspokoił potrzeby krwi, a jedynie rozpalił apetyt. Ciepło bijące od ciała rudowłosej wcale nie pomagało. Wszystkie moje wewnętrzne instynkty szalały pragnąc jedynie zaspokoić głód, a jednak umysł zachowywał resztki samoświadomości, więc udało mi się odwrócić tyłem do dziewczyny i wgryźć we własny nadgarstek. Jasne. To było głupie ze względu na moją chorobę, ale Key nie zdawała sobie chyba do końca sprawy co się stanie jeżeli ją ugryzę. Nie miałem ochoty na krew, jak dziecko na krakersa po obiedzie. Byłem naprawdę wygłodniały. Gdybym ją ugryzł, wątpię abym mógł się powstrzymać i ograniczyć ilość wypijanej krwi do tego stopnia by nie zagrozić życiu i zdrowiu dziewczyny. 

Głęboki jęk wydarł mi się z gardła, gdy poczułem drobną dłoń Keyi na plecach. Moje myśli zostały zastąpione jednym komunikatem: “Krew. Potrzebna jest krew.” Znów zaskomlałem jednak tym razem nie byłem w stanie się powstrzymać i obróciwszy się w ułamku sekundy, chwyciłem nadgarstek rudowłosej zatapiając w nim kły. Zaraz też w moje podniebienie uderzył słodki, wręcz obezwładniający smak krwi dziewczyny. Nogi zadrżały pode mną i upadłem na kolana. Czułem czerwoną ciecz spływającą ciepłym strumieniem wzdłuż mojej krtani, a oczy znów zaszkliły mi się od łez. Znów czułem się tak jak wtedy. Boże. Od 300 lat nie tknąłem ludzkiej krwi. Znów byłem potworem. Znów miałem krew niewinnych na rękach.

Czułem jak mój oddech przyspiesza, a przed oczyma znów pojawiają mi się te dawne wydarzenia. Śmierci. Zbrodnie.

Morderca! Na siłę wręcz rozwarłem szczękę wypuszczając spomiędzy kłów dłoń Keyi. Oszalały od strachu i przeszłości zalałem się jeszcze bardziej łzami i skulony u stup czerwonowłosej drżałem niekontrolowanie. 

Znów poczułem wyraźny, ciężki, wręcz duszący zapach trupów oraz płonącej żywicy. Zabiłem ich. Zabiłem. Czułem chłodne dłonie umarłych ciągnące mnie za włosy, ręce, szarpiących ubrania. Ich potępieńcze klątwy.  Miałem wrażenie jakby chłód górskiego wiatru, znów zamrażał mi serce i wszystkie zmysły. Znów czułem się jak wtedy. Jak wtedy kiedy okolica kiedyś wiecznie ruchliwa, pełna żywotności, zamarła na zawsze. Mężczyźni, starcy, kobiety i dzieci. Wszyscy rozciągnięci w najróżniejszych miejscach. Ułożeni w połamanych sylwetkach z twarzami wykrzywionymi ślepym strachem. Z oczyma wytrzeszczonymi na zewnątrz i krzykiem zamarłym jakby w pół drogi do ust. A to wszystko skąpane w półmroku wschodzącego słońca, które z każdą minutą coraz dokładniej oświetlało miejsce bezlitosnej zbrodni. Masowego mordu. Coraz więcej szczegółów, drobnostek zaczęło rzucać się w oczy. Duchy odchodziły zostawiając nagie fakty. Koszmarną rzeczywistość.

Zatopiony we wspomnieniach nie zdawałem sobie sprawy z otoczenia. Po raz kolejny pragnąc z całej siły wyprzeć się własnej natury, przekleństwa. I jedynym co utrzymywało mnie jeszcze w świadomości, że nadal żyję był kłujący ból w poszarpanym nadgarstku.

<Keya? Duchy przeszłości zostały uwolnione>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz