środa, 21 października 2020

Od Yaela Do Tetsu

Ten dzień ciężko było zaliczyć do tych “pogodnych” czy chociażby “znośnych”. Od samego rana lało jak z cebra przez co wszystkie ulice pokrywała ciapa złożona z mieszaniny błota i roztopionego śniegu. Już od paru dni właściwie co jakiś czas z nieba prószył biały puch, który jednak nie utrzymywał się w bardziej wyszukanej formie niż kupowanej konsystencji i kolorystyce masie. Choć kto ich tam wie. Ludzi. Korzystali z naprawdę zadziwiających jak dla mnie “udogodnień cywilizacyjnych” zwanych rynsztokami. Szczerze mówiąc nie wiem co śmierdziało gorzej. Człowiecy czy ich zatęchłe korytka którymi spływały ścieki. Jedno i to samo właściwie. 

Pociągnąłem nieszczęśliwie nosem, zmuszony siedzieć po łapy w tym smrodzie. Pech chciał, że właśnie poprzedniej nocy zostałem całkiem brutalnie wyeksmitowany z mojego wygodnego strychu przez straż królewską, która dostała zgłoszenie o pałętającym się w pobliżu Wygnańcu. Już właściwie myślałem, że przyjdzie mi wziąć nogi za pas i będę musiał uciekać z tego przeklętego miasta, jednak zdołałem skryć się w jednym z mniej uczęszczanych zaułków, gdzie w spokoju dokonałem przemiany. Oczywiście jak to ja musiałem trafić z deszczu pod rynnę i dosłownie masa wody zwaliła mi się na kark już dwie godziny później. Siedziałem więc jak zmokła kwoka, na czymś co prawdopodobnie było kiedyś jakąś deską, trzęsąc się niemiłosiernie zwinięty w kulkę. Moje piękne śnieżnobiałe futro, teraz poplamione błotem i innymi substancjami o których nawet nie chciałem mieć pojęcia, przedstawiało widok co najmniej godny politowania. Miaknąłem rozpaczliwie zdając sobie sprawę, że trochę obrzydliwej mieszaniny dostało się również do mojego pyszczka a także noska. Kichnąłem niekontrolowanie, jeszcze bardziej strosząc już stojące futro. Tragedia!

W dokładnie momencie zdawało mi się że nie mogę być bardziej nieszczęśliwy, jednak prawdziwa gehenna miała jeszcze nadejść. Oto podczas gdy udało mi się wreszcie wejść w coś na kształt pół snu, ulicą przejechał na pełnym cwale ciemny wóz zaprzężony w 4 konie, zapewne wiozący jakiegoś nadętego fircyka. Jednak co z tego wynikło? Otóż wielka (no może nie aż tak bardzo, ale dla kota ‘.

wszystko jest ogromne okey?!) fala tego paskudztwa zalała moje i tak przemoczone futerko. Jak do tej pory sierść której barwa choć w prześwitach miała w sobie coś białego, teraz cała była w kolorze… rzeczy o których nawet mnie nie przystoi mówić. Prychnąłem niezadowolonya, a następnie kładąc uszy po sobe, marszcząc nos i napinając grzbiet cofnąłem się w tył. Musiałem znaleźć lepszą kryjówkę. Im prędzej tym lepiej. 

Właściwie to już miałem przemknąć wzdłuż muru, gdy o to dwie ludzkie ręce uniosły mnie w górę, a następnie ostrożnie przytuliły do siebie. Syknąłem zdezorientowany i napiąłem ciało mocniej ale wszystkie moje protesty odeszły gdy człowiek pomiział mnie pod brodą. Kolejny rozpaczliwy dźwięk uciekł mi z pyszczka. Byłem zmęczony całonocnym czuwaniem, było mi zimno i mokro. Byłem nieszczęśliwy, a człowiek oferował mi ciepło oraz coś na kształt uspokajającego przytulenia. Nie zamierzałem z tego szybko rezygnować. Wcisnąłem więc tylko mordkę w jego łokieć aby absorbować jak najwięcej ciepła, a następnie usnąłem czując jeszcze, że niosący mnie człowiek zmierza w jakimś konkretnym kierunku.


< Tetsu? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz