wtorek, 20 października 2020

Od Mikleo CD Soreya

W milczeniu patrzyłem na męża, analizując wypowiedziane przez niego słowa. Dlaczego miałbym jechać na grzbiecie konia? Jestem aniołem, nie potrzebuje tego w razie czego mam skrzydła, które pomogą mi w najgorszym wypadku.
Pokreciłem przecząco głową, wciąż zastanawiając się nad zachowaniem męża. Staram się jak mogę, okazuje zainteresowanie i martwię się o niego, ale on wciąż sądzi, że to nie potrzebne, rany ciężko mi odnaleźć się w tej sytuacji czasem mam wrażenie, że z psem szybkiej się dogadamy niż z mężem.
- Nie chcesz? - Kiwnąłem twierdząco głową, gdy zadał to pytanie, sam nie wiem, czemu nagle zamilkłem, nie racząc go słowem czułem jednak, że nie ma sensu mówić, gdy nie jest to koniecznie. - Daj spokój wskakuj - Próbował mnie zachęci nawet stając za mną, aby wypchać mnie do przodu co i tak mało dało.
- Nie chcę - Burknąłem, odwracając głowę w stronę męża, nie kryjąc niezadowolenia.
- Mikleo przez ciebie tracimy czas - Próbował wzbudzić we mnie poczucie winy lub nawet wsiąść mnie na litość, ale i to nic nie dało, w końcu wciąż jeszcze nie do końca rozumiałem, w co gra i co za podchody stosuje.
- W takim razie się nie staraj tylko siadaj na konia - Trzymałem swojego nie czując potrzeby, aby jechać konną. Sorey jest człowiekiem to on powinien jechać..
Mój mąż postanowił być sprytniejszy, jeśli ja nie chcę to i on na konia nie wsiądzie, idąc obok mnie.
Tego się nie spodziewałem. Wiedziałem, że jest uparty, ale żeby aż tak. No proszę jeszcze potrafi mnie zaskoczyć..
Tak więc powoli brneliśmy przed siebie, rozmawiając o wszystkim i niczym. Yuki siedzący na klaczy wymyślił nawet zabawę. „Co ja widzę” wktórą zaangażował naszą dwójkę. I jak tu odmówić dziecku? Nie da się po prostu nie. Na początku nie rozumiałem tej zabawy była po prostu dziwna, wokół nas znajdowały się drzewa, trawa, kwiaty i stare znaki co za tym idzie, zabawa kręciła się wokół tych rzeczy i chodzi naprawdę nie widziałam sensu. Bawiłem się w to, aby sprawić przyjemność chłopców.
Zabawa trwała do wieczora, kiedy to wreszcie postanowiliśmy odpocząć, mieliśmy sporo do nadrobienia drogi, a więc przerwy miały być krótkie lub nie miało być ich wcale.
Nie szczególnie mi to przeszkadzało, dopiero gdy usiadłem na ziemi, poczułem zmęczenie mimo wszystko i takie wędrówki potrafią wykończyć.
- Mikleo idziemy się pobawić? - Nie zdążyłem jeszcze dobrze się rozsiąść, a młody już pragnął uwagi i wspólnej zabawy.
Kiwnąłem głową, nie mogąc odmówić dziecku, jakby to wyglądało nie było mnie tyle czasu mam więc obowiązek, aby zająć się dzieckiem. Sorey sądził inaczej jeśli byłem zmęczony, nie powinienem zgadzać się na wszystko to, czego będzie chciał ode mnie chłopiec, nie wiedziałem w tym jednak nic złego, aby poświęcić trochę uwagi dziecku, nic mi nie będzie, trochę wymęczę dziecko i lepiej będzie spało.
Zabrałem więc młodego nad wodę, gdzie razem bawiliśmy się do późna, nie zwracając uwagi na godzinę, wracając do obozowiska, gdy chłopiec zaczął zasypiać mi na rękach.
Delikatnie położyłem go na kocu, z ulgą wypuszczając powietrze z ust, siadając na kocu obok męża, masując biedne ramiona, które bolały od noszenia chłopca.
- Dał ci w kość co? - Sorey cicho zaśmiał się, patrząc na mnie z chyba najpiękniejszym uśmiechem, który ujrzałem od chwili powrotu do niego.
- Trochę tak - Przyznałem, rozprostowując ramiona. - Urósł, straciłem trochę czasu - Zatrzymałem ręce na ramionach odwracając głowę w stronę męża. - Chciałbym to nadrobić, zależy mi na tym, aby znów było jak dawniej - Przyznałem, uśmiechając się do najukochańszej osoby, którą miałem na ziemi i dla której pragnąłem żyć.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz