czwartek, 29 października 2020

Od Soreya CD Mikleo

 Zabawnie było obserwować, jak moje anioły w ten jeden chyba szczególnie dla nich ważny dzień zamieniają się osobowością. Już prawie zapomniałem, jak to oddziaływało na Mikleo. Szczerze, nigdy nie powiązałbym pełni oraz apatii Yuki’ego, a przecież wcześniej działo się z nim podobnie. Kompletnie zapomniałem po tym, że przecież on jest tej samej rasy, co mój mąż i co miesiąc myślałem, że ma po prostu gorszy dzień. Albo, że poprzedniego dnia za bardzo przesadził z mocami, co czasem mu się zdarzało. Nie dość, że przez następne dwa dni chodził zmęczony i ogólnie jakiś taki bez życia, to dodatkowo nie mógł używać swoim mocy przez tydzień, albo i więcej. Po kilku takich razach już nauczył się, jaki jest jego limit i kiedy powinien przestać, i coraz rzadziej zdarzało mu się przesadzać. Ale jakim cudem nie łączyłem jego apatii z pełnią, wie wiem. To chyba pokazywało, jak wielkim ignorantem byłem. 
- Nie mogę jeść za szybko, bo jeszcze kolki dostanę – powiedziałem lekko uszczypliwie, chcąc się lekko podroczyć z mężem. Widziałem, jak bardzo zżerała go energia i jak bardzo chciał ją spożytkować, ale nie mogłem nic na to poradzić. Wcześniej oczywiście mieliśmy na to pewien sposób, i to bardzo przyjemny sposób, ale teraz nie mogłem mu pomóc, nie było ku temu odpowiednich warunków. Będzie musiał się trochę pomęczyć się z tym sam, przynajmniej do wieczora. Na razie nie podobało mi się jedynie to, że znów dotykał mojego plecaka, a ja nie zdążyłem jakkolwiek zareagować. Dobrze, że ukryłem niespodziankę na samym dnie plecaka, chyba tylko dzięki temu jeszcze jej nie znalazł.
Mikleo westchnął ciężko, jakby zirytowany moimi słowami i usiadł obok mnie. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz wstał i zaczął robić małe kółeczka wokół obozowiska. Chyba nawet zwierzaki nie wiedziały, o co mu chodzi, bo w pewnym momencie Codi oderwał się od jedzenia i zaczął przyglądać się mojemu mężowi z widocznym niezrozumieniem na pyszczku i z tak śmiesznie przechylonym łebkiem. Chyba muszę zmienić zdanie, nawet Yuki się tak nie zachowywał. Może czasem, jak był mniejszy troszkę marudził, że chce już jechać, ale aż tak źle nie było. A co robi właśnie w tym momencie? Siedzi cichutko przy mnie i rysuje sobie patykiem po piasku, a jego twarzyczka była dziwnie zobojętniała. Zupełnie jak nie on. 
Jeżeli tak będzie co pełnię, chyba wkrótce z nimi zwariuję. 
Pospieszyłem się trochę z tym jedzeniem, nie chcąc jeszcze bardziej irytować Mikleo. Chociaż, nie wyglądał na jakoś bardzo zirytowanego. Bardziej na zniecierpliwionego i radosnego jednocześnie. Dziwne połączenie. Czy każda pełnia wyglądała tak samo? Chyba nie, nie wydaje mi się. A może to dlatego, że każdą pełnię spędzaliśmy bardzo podobnie? Tak, to chyba o to chodziło. 
- Spokojnie, jeszcze zdążysz spożytkować tę energię na inne rzeczy – powiedziałem do niego wesoło, sadzając Yuki’ego na koniu. Czy to dziecko znowu zasnęło? Dzieje się tak prawie od roku, a nigdy nie potrafiłem się to tego przyzwyczaić. Zawsze się o niego martwiłem, bałem się czasem nawet, że to jakaś dziwna anielska choroba pomimo tego, że wiedziałem, że to tylko przeholowanie z mocami. Szczerze, nawet teraz się trochę o niego obawiałem, a przecież wiedziałem, że to tylko pełnia. 
- Sugerujesz coś? – odparł dziwnym tonem Miki, patrząc na mnie spod przymrużonych oczu. W jego cudnych, lawendowych oczach zauważyłem dzikie ogniki. Rzadko kiedy widzę go takiego, a to bardzo cudny widok. 
- To pozostawiam do twojej interpretacji – uśmiechnąłem się do niego łagodnie, wsiadając na konia. 
Podróż była zabawna, przynajmniej z mojej perspektywy. Mikleo był bardzo gadatliwy, mógłbym rzec, że buzia mu się nie zamykała, gdyby tak wziąć pod uwagę to, jak bardzo mało ostatnio mówił. Nie, żeby mi to przeszkadzało, lubiłem, kiedy mówił, miał bardzo ładny i przyjemny dla ucha głos. A jeżeli chodzi o emocje i o wyrażanie ich, chyba po raz pierwszy tak łatwo mu to wszystko szło. Naprawdę miło było na to patrzeć. 
Kiedy zatrzymaliśmy się na noc, bardzo szybko ogarnęliśmy obozowisko. Znaczy, Mikleo ogarnął, ja jedyne, co zdążyłem zrobić, to rozłożyć koc dla śpiącego Yuki’ego i otulić kocem. Rozumiałem, że jest pełnia i w ogóle, ale nadal nie potrafiłem zrozumieć, skąd Mikleo bierze tyle energii. I tyle myśli, którymi tak chętnie dzieli się ze mną na głos. 
- Jeśli chcesz mi powiedzieć, że dzisiaj ty bierzesz wartę, to cię zasmucę, bo dzisiaj jeszcze ja was popilnuję – powiedział Mikleo, kiedy przysiadłem obok niego. 
- Nie po to tutaj przyszedłem – wymruczałem, przybliżając się do jego ust i kładąc jego dłoń na biodrze. Anioł zaraz odwzajemnił ten gest, ale później zupełnie niespodziewanie odsunął się ode mnie i położył mi palec na ustach. Posłałem mu oburzone spojrzenie, o co mu niby chodzi? Coś mu nie pasuje?
- Chodź – wyszeptał, chwytając mnie za dłoń i pociągając  w górę, zmuszając mnie tym samym to wstania. 
- Co? Ale co z Yukim? Nie możemy go zostawić samego – powiedziałem, niepewnie zerkając w stronę śpiącego chłopca. 
- Przecież śpi. I nie jest sam, ma Codi’ego. Poza tym, będziemy niedaleko, nic mu się nie stanie. No chodź – dalej nalegał, a ja finalnie mu uległem. Nie wiedziałem, co takiego wymyślił, ale postanowiłem mu zaufać. 

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz