Zastanowiłem się nad jego słowami, nie za bardzo wiedząc, jak zareagować. Faktycznie, ostatnio się nad tym zastanawiałem, ale im dłużej nad tym tak teraz zastanawiam tym bardziej dochodzę do wniosku, że nie jest to najlepszy pomysł. Wtedy, po śmierci Mikleo, potraktowałem okropnie zarówno Alishę, jak i Serafiny, próbowali mi pomóc, a ja ich odtrąciłem, nie dając im chociażby szansy. Poza tym, co jeżeli zły pasterz nadal tam jest? Co prawda, udało nam się zniszczyć jego tamtą formę, ale jego samego na dobre się nie pozbyliśmy. Czy dwa lata to wystarczająco dużo czasu, aby zły pasterz powrócił do pełni sił? Nie chciałbym się o tym przekonać na własnej skórze, już tyle razy straciłem Mikleo, nie chciałem przeżywać tego jeszcze raz. Nie mogłem pozwolić na to, aby Mikleo ode mnie odszedł.
Westchnąłem cicho i poprawiłem kosmyki, które wpadały mi do oczu. Chyba najwyższa pora, aby trochę ogarnąć moje włosy… albo nie? Po co miałbym to robić, po prostu je zwiążę i nie będzie z nimi żadnego problemu. Zresztą, cokolwiek bym z nimi nie zrobił, i tak nie będę wyglądał lepiej.
- Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł. Alisha pewnie nie chce mnie widzieć – powiedziałem cicho, wbijając wzrok w nadal śpiącego chłopca. O dziwo, Codi już nie spał, a mimo tego nawet nie drgnął, jakby nie chciał obudzić swojego człowieczego przyjaciela. Tylko od czasu do czasu wzdychał ciężko, a jego ślepia czujnie śledziły otoczenie.
- Dlaczego tak uważasz? – spytał Mikleo, chyba zaskoczony… „chyba”, ponieważ jego głos nie zdradzał żadnej emocji, ale widziałem, jak unosi delikatnie brwi jakby właśnie w geście zaskoczenia. To wszystko było takie dziwne, jeszcze nie zdążyłem przyzwyczaić się do niezdolności wyrażania emocji przez mojego męża.
- Nie byłem dla niej za miły, po twojej… po twojej śmierci – i o tym mi się dziwnie mówiło. Przecież Mikleo stał właśnie przede mną, a ja jak gdyby nigdy nic mówię o jego śmierci. Jeszcze nie tak dawno zastanawiałem się nad tym, co by było, gdybym to ja zginął, a nie mój mąż. Albo co by było, gdybyśmy tamtego dnia razem udali się do Lailah, a nie rozdzielili. Albo jak bardzo nie zasługuję na życie. Ta ostania myśl towarzyszyła mi nawet dzisiejszego dnia, kiedy byłem na warcie i pilnowałem, aby nic nie stało się moim aniołom.
- Alisha bardzo się o ciebie martwi. Jestem przekonany, że ucieszy się na twój widok – przekonywał mnie dalej Miki, na co westchnąłem cicho. Wydawał się być bardzo przekonany do tego pomysłu, a ja nie za bardzo miałem siły ani chęci, aby przekonywać go do swojej racji.
- Niech Yuki zdecyduje, czy chce wrócić. To dosyć daleko, zwłaszcza, że będziemy poruszać się pieszo – powiedziałem cicho, w myślach kalkulując, ile czasu może nam zająć powrót.
Mikleo pokiwał głową na moje słowa i moment zapanowała między nami cisza. Nagle ziewnąłem cicho, starając się ukryć ten gest – byłem nim zawstydzony. Jak mogłem czuć zmęczenie, skoro spałem całe trzy dni? Mikleo przez trzy dni czuwał, a po jedynie kilku godzinach snu nie dość, że wyglądał dobrze, to jeszcze zapewne czuł się wspaniale. A przynajmniej na to wskazywały jego czyny. Nie nadaje się już kompletnie do niczego.
Ziewnięcie zostało zauważone przez mojego męża, czego definitywnie nie chciałem. Mikleo zaproponował, bym jeszcze się przespał na godzinkę czy dwie, ponieważ była jeszcze wczesna pora. Z początku się przed tym wzbraniałem, ale w końcu poddałem się mu i pozwoliłem się opatulić kocem. Nim jednak mój mąż zdążył się oddalić, splotłem nasze palce nie chcąc, aby ode mnie odchodził. Serafin zrozumiał mój gest, bo zaraz poczułem, jak siada obok mnie. Położyłem głowę na jego ramieniu i zasnąłem ze spokojem, napawając się bliskością męża.
Obudziło mnie głośne i wyjątkowo agresywne szczekanie Codi’ego. Ten pies nigdy nie szczekał bez powodu, musiało coś się stać. Rozejrzałem się niepewnie po otoczeniu, próbując zrozumieć, co się dzieje i gdzie leży moja broń. Bez wątpienia coś było nie tak, niepotrzebnie zasnąłem, gdybym czuwał, byłbym o wiele bardziej przygotowany na… cóż, na wszystko. Z pewnością byłbym bardziej użyteczny, niż taki zaspany.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz