piątek, 30 października 2020

Od Keyi CD Yra'i

Zmrużyłam oczy, analizując zebrane do tej pory informacje. Dziewczyna o imieniu Yra wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Wyglądała na zagubioną  w relacjach międzyludzkich, a jej zachowanie było nieoczywiste. Ciężko było mi wywnioskować coś szczególnego.
- Miło mi. Keya. – zsunęłam się z konia, następnie luzując popręg. – To, co robisz w tym lesie? Zapytałam, prowadząc Siwego obok siebie. Noce i dnie były zimne, a ta kobieta szła boso  i w dodatku bardzo skąpo ubrana. Było z nią coś nie tak. Przez myśl przebiegło mi słowo, które bardzo dobrze znam – wygnaniec. Nie mogłam przecież wykluczyć takiej opcji, choć nic by to prawdopodobnie nie zmieniło. 
- Mieszkam. – zdradziła ostrożnie. Uśmiech zdobiący jej twarz coś mi przypominał, ale jeszcze nie odkryłam co dokładnie. – Las to niesamowite miejsce.
Westchnęła rozmarzona, choć postawa ciała wciąż zdradzała nieufność. Przytaknęłam ruchem głowy i zmrużyłam oczy, zastanawiając się wciąż nad tym, skąd mogę znać jej urodę. Nie miałam pojęcia o czym mogę z nią rozmawiać, a i wciąż nie obdarzyłam ją zaufaniem. W ogóle spacer po lesie z całkowicie nieznajomą wydawał mi się dziwny i nie mogłam uwierzyć, że w tym uczestniczę.
Kiedy dotarłyśmy do celu, zauważyłam, że Yra jest dziwnie nieobecna. Jej oczy przestały mieć jakikolwiek wyraz. Nagle dziewczyna straciła równowagę i w ostatnim momencie wpadła w moje ręce. Straciła przytomność, a jej wiotkie ciało należało teraz do mnie.
- Same problemy. – mruknęłam do siebie. Po sprawdzeniu, zdiagnozowałam zwykłe osłabienie lub początek grypy. Chodziła półnaga po lesie w zimie, więc wcale mnie to nie dziwiło, a jako że obrałam teraz taką życiową ścieżkę nie mogłam zostawić jej na pastwę losu.
Z trudem udało mi się zapakować dziewczynę na rumaka. Ruszyłam w drogę powrotną, zabierając ją do mojego domu. Mieszkał ze mną Kadohi, ale obecnie musiał wyjść na kilka dni, więc miałam wolny pokój. Już niedługo potem przybyłyśmy pod moje mieszkanie, a po chwili leżała na kanapie – wciąż nieprzytomna. Przykryłam ją ciepłym kocem i zapaliłam obok kadzidełko, sprawiając, że zapach w pokoju wypełniła przyjemna woń ziół. Okazało się, że dziewczynę złapała w międzyczasie gorączka, ale po popadaniu kory wierzby wymieszanej z kwiatem lipy przestała ona postępować. Jej stan śmiało mogłam nazwać bezpiecznym i stabilnym, ale widoczne było wycieńczenie organizmu. Ile biegała tak po lesie i co konkretnie się jej przydarzyło? Raczej nie oczekiwałam odpowiedzi.
Yra w ciągu reszty dnia przebudziła się zaledwie kilka razy. Wciąż nieobecny wzrok i zmęczenie wymalowane na twarzy uspokoiło mnie, bo wiedziałam, że jeszcze długo pośpi. Pomimo, że martwiłam się co będzie dalej, to pozostawiłam to losowi. Kiedy się obudzi, czeka nas rozmowa.
Ostatni raz sprawdziłam co robi i po upewnieniu się, że mocno śpi sama ruszyłam do łóżka. Momentalnie złapał mnie sen, a ja całkowicie się mu oddałam.

Moje dłonie pokryte były czerwoną cieczą, a włosy wpasowały się w odcień świeżej krwi. Pokrywała wszystko, brudząc pomieszczenie, w którym stała. Księżyc dokładnie oświetlał całą scenę, dzięki wpadającym przez okno naprzeciwko mnie promieniom odbijanego od słońca światła. Katana, którą trzymałam, jakby się do mnie śmiała i błagała o zaspokojenie głodu. Moje usta wygięły się w uśmiechu, spełniając jej prośbę. Pod nogami padło ciało. Nagle jakby pojaśniało, dostrzegałam więcej szczegółów. Białe włosy, ciemna cera i równie jasne oczy pokryte teraz krwią, a w  dłoniach nieskalana biała róża. Jeszcze nie zdążyła się otworzyć, więc pozostała zamknięta na wieki. 
Pusty wzrok uderzył we mnie mocno, a martwe ślepia wywołały dreszcz. Nigdy już nie powstanie, nigdy nie skrzywdzi żadnego człowieka. Robię tak jak powinnam. Robię to czego wymagają. Robię to co lubię. A jej duch pozostanie przy mnie i będzie mnie dręczyć na wieki. 





Obudziłam się zlana potem i z trudem łapałam powietrze. Schowałam twarz w dłoniach, zmęczona wysiłkiem. Moje serce niebezpiecznie się śpieszyło, a ucisk naciskał na klatkę piersiową. Najbardziej jednak uderzył we mnie szok, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co właściwie się wydarzyło. To nie sen, a moja rzeczywistość. Do tego miałam złe przeczucia, że ta dusza została dopiero obudzona. Koszmar nie powstał sam z siebie, został przywołany. Czyżby już martwa, zamordowana kobieta była jakoś związana z Yrą? Karnacja i wyjątkowe włosy z pewnością je łączyły. Schowałam się pod kołdrą, próbując zatrzymać natłok myśli. Z pewnością już dzisiaj nie usnę.


Rankiem wszystko się uspokoiło. Kiedy zawitałam u Yra’i ta była obudzona. 
- Jak się spało? – zapytałam ostrożnie, stawiając obok na stoliku tackę z przygotowanym jedzeniem i herbatą ziołową. – Wypij to i zjedz wszystko. 
Rozkazałam, siadając na krawędzi łóżka. Jej bystre oczy mnie zilustrowały, więc cicho się zaśmiałam na ten gest i uniosłam ręce w geście obrony.
- Zasłabłaś, masz początek grypy. Jestem zielarką, więc moim obowiązkiem było ci pomóc.
Wytłumaczyłam się.


<Yra? :>>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz