poniedziałek, 19 października 2020

Od Karenochino Cd. Keya

Od burzy śnieżnej minął okrągły tydzień. Pogoda znacznie poprawiła się, a zwały bielutkiego śniegu prędko topniały przekształcając się we wszędobylskie strugi. Wiosna ruszyła pełną parą i chodź poranne przymrozki potrafiły dać w kość bardziej delikatnym roślinom, to tutejsze zboże, zahartowane najwyraźniej przez wieki uprawy, poczęło nieśmiało coraz wyżej wypuszczać drobne, jasnozielone kiełki ku górze. Od południowego wschodu wiał teraz popołudniami przyjemny ciepły wiatr. Tak inny od tego silnego podmuchu z którym miałem styczność w górach. Zauważalne zmiany można było również zauważyć u zwierząt, które wygłodniałe po długiej zimie coraz częściej można było spotkać na łąkach i polach. Dzięki temu okoliczni mieszkańcy mogli zaopatrzyć się w trochę świeżego mięsa, które w tutejszych stronach było wręcz gwarantem przetrwania. Gdy dni były coraz cieplejsze wiedziałem, że muszę ruszyć dalej na południe, jednak nie śpieszno mi było opuszczać tą urokliwą okolicę jak i przyjemne towarzystwo jakim okazała się Keya. Dziewczyna wbrew pierwszym pozorom była inteligentna i miała ciekawe zdanie na wiele tematów. Nie podobna było również nie zauważyć jej naturalnej urody, która przyciągała wzrok niejednego mężczyzny, a ku mojemu zdumieniu również paru kobiet.

W ciągu dnia pomagałem dziewczynie przy wytworze leków ze starannie zebranych ziół, a że nigdy specjalnie nie interesowałem się tą dziedziną, chłonąłem każdą jej naukę jak gąbka. Uwielbiałem poznawać nowe rzeczy tak więc czas spędzony z dziewczyną uważałem za niesamowicie udany i obiecałem sobie, że kiedy dotrę już do stolicy, a w szczególności do biblioteki zasięgnę paru pozycji nakierowanych stricte na ziołolecznictwo. Teraz jednak zebrałem sporo materiałów na temat tutejszych leków oraz sposobów ich wytwarzania.

Te godziny spędzone na uważnej obserwacji doprowadziły mnie do jeszcze jednego wniosku. Keya nie była stąd, a przynajmniej spędziła znaczną część życia poza miasteczkiem. To był całkiem nieoczekiwany zwrot akcji, gdyż od razu moje myśli popędziły do kolejnych nurtujących mnie pytań. Skąd była, lub gdzie przebywała tak długo? Jednocześnie miałem przeczucie że ten temat mógłby być dla niej co najmniej niewygodny, a wewnętrzny zmysł informował mnie, że dziewczyna ma jeszcze sporo tajemnic. A trzeba wam wiedzieć, że ja wprost kocham tajemnice.

I wszystko byłoby cudownie gdyby nie dwa całkiem irytujące fakty. Po pierwsze, dziewczyna nie opuszczała mnie prawie na krok, przez co w ostatnim czasie do mojego organizmu dotarło zdecydowanie za mało krwi, a głód stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Keya miała niesamowicie lekki sen, przez co byłem pewien, że nocna wędrówka nie zostanie przez nią niezauważona. Drugi, doprowadzający mnie osobiście do szału fakt to niesamowita masa duchów które krążył i kłębiły się dookoła dziewczyny. Wszystkie zostały zapieczętowane, więc nie miały możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, ale ich wściekłość wręcz biła po oczach. Najwyraźniej jednak mimo nałożonej na nie pieczęci wciąż mogły nękać dziewczynę i tak oto co najmniej parę razy w nocy budziły ją wciąż powracające koszmary. Starała się zachować jak największą ciszę, jednak ze względu na brak krwi wszystkie moje zmysły zostały wyostrzone także nawet zmiana rytmu bicia serca Keyi, czy przyspieszony oddech, wybijał mnie ze snu.

Tego dnia gdy tylko otworzyłem oczy wiedziałem, że mój wewnętrzny wampir jest na skraju i muszę czym prędzej go nakarmić. Jednak do mojego wrażliwego nosa dotarł zapach jajecznicy z cebulką. Uwielbiałem ją co prawda, lecz akurat w tym momencie nie mogłem myśleć o niczym innym jak o metalicznym smaku krwi. Nie myśląc wiele, zasłoniłem usta ręką zatapiając w niej kły i wybiegłem z chatki. Skryłem się na tyłach w drewutni ,mając całkiem uzasadnioną obawę, że mogę podczas utraty kontroli wyrządzić dziewczynie dużą krzywdę. Musiałem coś prędko wymyślić. Ugryzienie na dłoni nie pomagało ale mogło przez chwilę oszukać głód.
Do moich uszu dobiegło skrzypnięcie drzwi frontowych oraz szybkie kroki dziewczyny. Rozejrzałem się w panice za czymkolwiek co pomoże mi nie zabić dziewczyny na miejscu i w moje oczy wpadł całkiem pokaźnych rozmiarów szczur, który wciąż ociężały po ostatnim śnie, tuptał sobie spokojnie przy przeciwległej ścianie. Skoczyłem, a następnie pochwyciwszy zwierzę za kark zatopiłem kły w jego tętnicy. Ciepła krew spłynęła mi powoli w dół gardła, a ja wydałem z siebie przeciągłe westchnienie. Nareszcie!
Będąc tak oszalałym na punkcie zdobycia krwi, zapomniałem o jednej bardzo ważnej rzeczy. Drzwi do drewutni wciąż były otwarte.

<Keya? Co ty na to? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz