Z Lailah poczuliśmy przeszywający lęk, gdy Sorey wybuchnął, oczywiście miał ku temu swoje powody. Zavieid przegiął, wszyscy dobrze wiemy, co chciał powiedzieć i chyba to było najgorsze, z nami jest sześcioletnie dziecko, nie musi znać takich słów, nie musi też wiedzieć, co robią dorośli, nikogo zresztą nie powinno interesować, co robimy.
Nic więc dziwnego, że mój przyjaciel nie wytrzymał. Mimo wszystko dobrze pamiętamy, co wydarzyło się nie tak dawno temu, boimy się nawrotu i wolimy nie powtarzać tego horroru, mam jednak nadzieję, że to tylko ludzka irytacja nic poza tym, nie od razu musi znów stać się zły, sam wybuchłem jeszcze wczoraj złością, nie potrafiąc już wytrzymać z tymi głupkami. Musimy mu ufać, jest dobry i nic tego nie zmieni.
Mimo wszystko odetchnąłem z ulgą, słysząc jego słowa, jeśli Zaveid nieprzestanie się tak dalej zachowywać wszyscy odczujemy konsekwencje wściekłego człowieka, raz już cała jego złość odbiła się na mnie, drugi raz nie chcę tego powtarzać, tym razem nie bawiłbym się w te wszystkie gierki, ja też potrafię być wredną istotą, gdy doprowadzi się mnie do ostateczności, naprawdę potrafię się mścić.
Popędziłem więc konia, aby ruszać w drogę, Alisha na nas czekała już i tak wszystko przedłużało się z powodu tej irytującej dwójki nieznającej umiaru. Teraz gdy byli zamknięci, nikomu nie przeszkadzają, a my możemy spokojnie skupić się na drodze.
Sorey nie odzywał się przez dłuższy czas podczas drogi, najwidoczniej to było mu potrzebne cisza i spokój, której zazna przy nas, ani Lailah, ani ja nie specjalnie lubiliśmy zbyt dużo gadać, raczej słuchaliśmy, nawet Edna większość czasu milczy, odzywając się tylko wtedy gdy ma coś do powiedzenia, z naszej dużej „rodziny” to tylko Yuki, Zaveid i sam Sorey najwięcej gadali. Teraz gdy Yuki zajęty był psem, Zaveid siedział zamknięty, a Sorey odpoczywał psychicznie, panowała istna cisza, której nawet nie chciałbym przerywać, lepiej nie kusić losu i cieszyć się tym, co się ma.
- Nie jesteś chory? - Spytałem cicho, aby zwrócić na siebie tylko uwagę przyjaciela. Tak to mi teraz zaczęła przeszkadzać cisza, trwała już za długo biorąc pod uwagę, jak zawsze ciężko jest ucieszyć pasterza, który mógłby gadać nawet przez sen... Chwila to też mu się już zdarzało.
- Nie, dlaczego pytasz? - Zaskoczony spojrzał na mnie, unoszą jedną brew, nie wiedząc, do czego piję, nic dziwnego on rzadko mnie rozumie, a przecież po chińsku nie gadam. No może czasem z tego powodu nie rozumiem sam siebie i muszę milczeć, aby nie chlapnąć czegoś głupiego, ktoś z naszej dwójki musi uchodzić za tego mądrego. Pasterzowi to nie najlepiej wychodzi, dlatego nadrabiam to za niego.
Mimo wszystko odetchnąłem z ulgą, słysząc jego słowa, jeśli Zaveid nieprzestanie się tak dalej zachowywać wszyscy odczujemy konsekwencje wściekłego człowieka, raz już cała jego złość odbiła się na mnie, drugi raz nie chcę tego powtarzać, tym razem nie bawiłbym się w te wszystkie gierki, ja też potrafię być wredną istotą, gdy doprowadzi się mnie do ostateczności, naprawdę potrafię się mścić.
Popędziłem więc konia, aby ruszać w drogę, Alisha na nas czekała już i tak wszystko przedłużało się z powodu tej irytującej dwójki nieznającej umiaru. Teraz gdy byli zamknięci, nikomu nie przeszkadzają, a my możemy spokojnie skupić się na drodze.
Sorey nie odzywał się przez dłuższy czas podczas drogi, najwidoczniej to było mu potrzebne cisza i spokój, której zazna przy nas, ani Lailah, ani ja nie specjalnie lubiliśmy zbyt dużo gadać, raczej słuchaliśmy, nawet Edna większość czasu milczy, odzywając się tylko wtedy gdy ma coś do powiedzenia, z naszej dużej „rodziny” to tylko Yuki, Zaveid i sam Sorey najwięcej gadali. Teraz gdy Yuki zajęty był psem, Zaveid siedział zamknięty, a Sorey odpoczywał psychicznie, panowała istna cisza, której nawet nie chciałbym przerywać, lepiej nie kusić losu i cieszyć się tym, co się ma.
- Nie jesteś chory? - Spytałem cicho, aby zwrócić na siebie tylko uwagę przyjaciela. Tak to mi teraz zaczęła przeszkadzać cisza, trwała już za długo biorąc pod uwagę, jak zawsze ciężko jest ucieszyć pasterza, który mógłby gadać nawet przez sen... Chwila to też mu się już zdarzało.
- Nie, dlaczego pytasz? - Zaskoczony spojrzał na mnie, unoszą jedną brew, nie wiedząc, do czego piję, nic dziwnego on rzadko mnie rozumie, a przecież po chińsku nie gadam. No może czasem z tego powodu nie rozumiem sam siebie i muszę milczeć, aby nie chlapnąć czegoś głupiego, ktoś z naszej dwójki musi uchodzić za tego mądrego. Pasterzowi to nie najlepiej wychodzi, dlatego nadrabiam to za niego.
- Długo milczysz, zaczynam się o ciebie martwić - Przyznałem, z nutką uszczypliwości w głosie już po chwili czując jego żebra wbijające się w moje ciało. - Okrutny - Burknąłem, przechylając się do przodu, aby troszeczkę się od niego odsunąć.
- Sam jesteś sobie winien - W jego głosie słyszałem nutkę złośliwości co za drań.
Westchnąłem cicho, kręcąc nosem, spowalniając konia, aby zrobić sobie malutką przerwę od dalszej jazdy, nie wiem jak reszcie, ale mnie już trochę wszystko bolało od siedzenia na koniu.
- Sam jesteś sobie winien - W jego głosie słyszałem nutkę złośliwości co za drań.
Westchnąłem cicho, kręcąc nosem, spowalniając konia, aby zrobić sobie malutką przerwę od dalszej jazdy, nie wiem jak reszcie, ale mnie już trochę wszystko bolało od siedzenia na koniu.
Jako pierwszy zszedłem z konia, rozprostowując swoje kości, co jak co fanem jazdy konnej nie byłem, zdecydowanie wolałem wodę i istoty w niej żyjące.
Reszta towarzystwa uczyniła to samo, jak miło mogłoby być, gdyby nie wypuszczenie tej dwójki, co prawda Edna nie specjalnie miała ochotę się odzywać, najwidoczniej nie miała humoru, typowa kobieta humor nie dopisuje lepiej nie dokuczać, za to nasz ulubiony serafin powietrza potrafił rzucać złośliwości za ich dwoje.
- Podziwiam cię mój przyjacielu, owinąć wokół palca takiego złośnika jak on wielki szacunek - Zaveid położył mi rękę na ramieniu, zwracając się do mojego przyjaciela. O nie, czy on nie wie, kiedy skończyć?
Naprawdę mając już tego dość, dotknąłem dłoni serafina, którą skutecznie zamroziłem, zadając mu nieprzyjemny ból, patrząc na niego z największą przyjemnością, niech cierpi, zasłużył na to.
- Mikleo natychmiast odmroź moja dłoń - Rozkazał mi, na co prychnąłem, nie mając zamiaru go słuchać, za długo byłem dla niego miły, powinienem coś jeszcze mu przymrozić, aby wił się z rozpaczy.
- Nie - Odparłem, krótko podchodząc, do którego konia pogłaskałem po grzywie. Oczywiście prędzej czy później odmrożę jego dłoń, musi jednak ponieść kare, na jaką sobie zasłużył.
- Jak możesz - Nie mógł ruszyć zamrożoną dłonią, wykrzywiając się z bólu.
- Ciesz się, że tylko to zostało zamrożone - Uśmiechnąłem się niewinnie, tuląc się do zwierzęcia, tak łatwo mu nie odpuszczę, znosiliśmy jego żarty zbyt długo i choć wiem, że to złe z mojej strony czuje cholerną satysfakcję, z powodu tego, co zrobiłem, ostatnio padło na Edne teraz i odegrałem się na nim, niech zaczepia mnie bardziej, a i gębę mu zamrożę. Niech wie, że i ja wredny potrafię być.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz