Miałem ochotę się teraz pogniewać, przeprosiłem a on mimo wszystko, robi na złość mi, przez chwilę mnie ignorował, robiąc to specjalnie, ma tupet, ja przynajmniej naprawdę się wciągnąłem w tę księgę, wciąż ciekawiło mnie co będzie dalej, moje myśli krążyły wokół czterech ruin żywiołów, ciężko było mi myśleć o czym innym, aż w końcu moje ciało nie zaznało należytych pieszczot, nigdy nie ukrywałem faktu, iż pod wpływem jego dotyku moje ciało drżało, a mózg wypełniał się myślami tylko związanymi z nim samym. Byłem świadomy swojej słabości wobec swojego człowieka, niestety ta słabość czasem wywoływała u mnie zazdrość i poczucie niepewności, choć bardzo bym chciał, nie potrafiłem ufać ludziom. Kochałem mojego przyjaciela i ufałem mu, a mimo to gdzieś tam głęboko w środku wciąż pamiętałem o zdradzie, co nie do końca pozwalało mi ufać już innym.
Z moich ust wydobył się cichy śmiech, gdy to przewrócony na dywan wróciłem myślami, do tego, co właśnie się dzieje, nasze usta złączone w namiętnym pocałunku walczyły o dominację, gdy ciała połączone w jedno poruszały się w jednym rytmie, w takiej chwili jak ta wszystko odchodziło na bok, liczyło się dla mnie tylko to, co działo się teraz i tu aż do utraty tchu.
Zmęczony nie miałem ochoty wstać z dywanu, wtulony w ciało mojego ukochanego człowieka mogłem tak leżeć, chociażby cały dzień lub noc biorąc pod uwagę nadchodzącą ciemność za oknem, zbliżała się noc a my, aby wstać wczesnym rankiem, musieliśmy iść wcześnie spać.
Niechętnie podniosłem się z ziemi, biorąc do rąk książkę, co spotkało się z niezadowoleniem wypisanym na twarzy mojego przyjaciela.
Rozbawiony pokręciłem głową, chwytając go za rękę, prowadząc do łóżka, odkładając książkę na szafce nocnej, nie miałem zamiaru teraz czytać, musiałbym znów podlizać się przyjacielowi, a przecież dopiero co wybaczył mi ten drobny wybryk.
W tej chwili raczej chciałem skupić się na jego bliskości, jeszcze będę miał okazję przeczytać tę księgę.
***
Nad ranem, gdy ledwie słońce pojawiło się na niebie, już nie spałem, poświęcając uwagę księdze, która tak kusiła mnie swoimi stronami, Sorey jeszcze spał a ja nie miałem zamiaru go budzić, miał jeszcze trochę czasu nim będzie musiał wstać, przygotowując się do drogi.
Skupiony na różnych znakach i ciekawostkach znajdujących się w księdze nawet nie zwróciłem uwagi na przebudzonego przyjaciela przyglądającego mi się od dłuższej chwili, zorientowałem się, dopiero gdy zabrał mi książkę, rzucając mi wymowne spojrzenie.
Uśmiechnąłem się niewinnie, przecież nic się nie stało, on ten czasem wciągał się w czytanie książek, zapominając o bożym świecie, czego mu nie wypominam.
- Miałeś mnie obudzić - Burknął, kładąc książkę na bok, wstając z łóżka.
- Przecież sam się obudziłeś - Nie wiedziałem w tym problemu, trochę się zaczynałem, ale to nic takiego.
Sorey westchnął cicho, nic nie mówiąc, kierując się do łazienki, zabierając ze sobą książkę, świetnie a przecież mogłem sobie jeszcze troszeczkę poczytać.
Napuszyłem policzki, wstając z łóżka, aby w końcu założyć swoje ubrania, przygotowując się do podwórzy, w międzyczasie Alisha odwiedziła nas, przynosząc śniadanie, jak i prowiant na drogę rozmawiając z moim przyjacielem, co lekko mnie zdenerwowało, obrażony napuszyłem się, gdy Alisha wyszła.
- Co się stało? - Sorey widząc moją minę, podszedł do mnie, nie wiedząc, co się dzieje.
- Nic, ruszajmy już - Mruknąłem, lekko naburmuszony, zabierając książkę wraz z mapą, które mogą przydać nam się w podróży, chcąc iść po chłopca, aby wyruszać w drogę, nic nie mogąc poradzić na zazdrość, którą odczuwałem, niechęć do ludzi dawała siwe znaki i choć chciałem przy moim przyjacielu udawać, że akceptuje Alishe, nie zawsze mi to wychodziło, czasem nie rozumiejąc własnego zachowania, czemu byłem obrażony lub sfrustrowany przecież nic złego nie robili. Okazywanie prawidłowych uczuć i rozumienie ich to długa droga, którą muszę przejść, aby zacząć rozumieć co tak naprawdę czuję.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz