czwartek, 4 czerwca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Byłem lekko zdezorientowany, wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Zerknąłem nerwowo na śpiącą resztę, Yuki poruszył się nerwowo i wymruczał coś pod nosem. Przecież jak ten pies tak dalej będzie ujadał, za chwilę wszystkich pobudzi. Jedną ręką podtrzymywałem Mikleo, by nie spadł i już nie musiał tak mocno drapać moją biedną głowę. Chyba po raz pierwszy był tak przestraszony i mnie to trochę przeraziło.
- Cicho, Codi! Nie wolno! – syknąłem ostro, patrząc gniewnie na szczeniaka.
Nawet nie musiałem krzyczeć, wystarczyło być tylko stanowczym. Psiak przestał szczekać, położył uszy i skulił się, patrząc na mnie ze smutkiem i żalem. Przez jeden moment poczułem wyrzuty sumienia i już chciałem podrapać go za uchem i przeprosić, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili. Pies musiał wiedzieć, że postąpił źle.
W końcu szczeniak odszedł i zwinął się w kulkę przy nogach Yuki’ego. Dopiero wtedy Mikleo niepewnie zszedł z mojej głowy na ramiona, patrząc uważnie na zwierzaka. Miałem nieprzyjemne wrażenie, że zachowuje się coraz bardziej jak zwierzak, a nie uwięziony w ciele wydry anioł. W mojej głowie pojawiła się niezbyt pozytywna myśl, że może Lailah się myli. I Mikleo, zamiast wrócić do siebie, będzie tylko coraz bardziej dziczał, aż w końcu jego zwierzęca strona całkowicie przejmie nad nim kontrolę i po prostu od nas ucieknie. Nigdy w życiu nie wezmę od nieznajomego żadnego podarku.
Czemu w ogóle temu staruszkowi tak bardzo zależało, abym przyjął tę miksturę i ją wypił? Patrząc na to, co stało się z moim aniołem, na pewno nie było to nic dobrego. Moje ciało mogło zareagować jeszcze gorzej. Walczę dla dobra ludzi, a oni rzucają mi jeszcze kłody pod nogi.
- Chodź spać – mruknąłem do wydry, delikatnie gładząc ją po małym łebku.
Już zaczynałem tęsknić za jego normalną formą; za jego bladą skórą, która tak uroczo się rumieniła, jasnoniebieskimi, miękkimi włosami i tymi przepięknymi, lawendowymi oczami. Myśl, że mogę już nigdy go takiego nie zobaczyć, krążyła w mojej głowie i powodowała nieprzyjemny ucisk w żołądku.
~ Nie mogę, ten potwór mnie zaatakuje – usłyszałem w głowie jego zdenerwowany głos.
Westchnąłem ciężko i delikatnie ściągnąłem go ze swoich ramion. Sam byłem śpiący, w dodatku chciałem rano wcześnie wstać, by móc wyruszyć jak najszybciej. Położyłem się na kocu i mimo sprzeciwów mojego przyjaciela, przytuliłem się do jego drobnego, zwierzęcego ciałka.
- Obudzisz mnie, gdyby ten mały potwór coś kombinował – wymamrotałem, przymykając oczy.
~ Puść mnie, to przynajmniej wygodniej się ułożę – przesłał mi tę myśl, delikatnie drapiąc moją dłoń. Niechętnie spełniłem jego prośbę, a kiedy już zwinął się w kłębek przy mojej klatce piersiowej, na powrót się do niego przytuliłem.

***

Poczułem ciepłe promienie słoneczne na twarzy, które skutecznie mnie wybudziły ze snu. Otworzyłem oczy z nadzieją, że zobaczę obok siebie burzę jasnoniebieskich włosów, ale niestety tak się nie stało. Przy mojej piersi, zwinięta w kłębek, spała spokojnie wydra. Uspokoiłem się w myślach. Przecież to dopiero drugi dzień, a przemiana miała nastąpić w przeciągu kilku dni.
Wkrótce wszyscy wstali i rozpoczął się mały chaos. Mikleo, ze strachu przed psem i Zaveidem, wskoczył na grzbiet jednego z koni i obwieścił mi, że jego łapa na ziemi nie stanie, dopóki pies jest blisko. Kiedy reszta zaczęła przygotowywać dla siebie drobne śniadanie, ja zaniosłem trochę mięsa mojemu przyjacielowi.
Wydra wyraźnie ucieszyła się na widok jedzenia i natychmiast zaczęła się posilać. Jak na tak drobne zwierzątko, miał naprawdę wielki apetyt. Czy po powróceniu do normalności zostanie mu miłość do mięsa? Szczerze, nie miałbym nic przeciwko temu. Lepsze to, niż skłonności do gryzienia; mam nadzieję, że tego akurat się pozbędzie, o ile wróci do swojej postaci.
- Martwię się o ciebie – powiedziałem cicho do przyjaciela, lekko głaszcząc chrapy konia.
~ Ja też, mam wrażenie, że ten idiota coś planuje – Mikleo nie spuszczał wzroku z Zaveida. Nie to miałem na myśli, ale to też mógł być w przyszłości potencjalny problem.
- Przepraszam, to wszystko przeze mnie – odparłem w końcu ze skruchą w głosie, skupiając wzrok na łbie konia. Jeszcze go nie przepraszałem, a powinienem. W końcu, gdyby nie moja głupia naiwność i brak asertywności, rozmawiałbym z aniołem, a nie z małą, bezbronną wydrą.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz