Czy tego chciałem, czy też nie musiałem bardzo uważnie skupić się na naszej drodze, pułapki znajdujące się tu były znacznie gorszej od tych znajdujących się na górze, przerażała mnie myśl popełnienia błędu, na przyjaciela liczyć nie mogłem, ledwo szedł za mną, starając się nie zasnąć, widziałem po nim, że źle się czuje, chociaż starał się to ukryć, nawet nie wiedział, jak bardzo mnie to drażniło, mógłby odpuścić sobie te gierki, mówiąc te drażniące mnie słowa „nic mi nie jest” Jak to nic mu nie jest? Kiedy widzę, że jednak jest? Może jestem tylko aniołem i nie rozumiem uczuć kryjących się w ludzkim sercu, widząc tylko dobro i zło, ale to nie oznacza, że nie widzę jego stanu.
- Może powinieneś odpocząć? - Zaproponowałem, gdy zachwiał się któryś raz z rzędu, wpadają na mnie. Jego stan naprawdę mnie martwił jeszcze trochę i mi tu padnie, a wtedy nie wiem, jak sobie poradzę z nim i dłużącą się drogą.
- Nie, wszystko jest dobrze, musimy iść do Yuki'ego. - Teraz to on przypomniał mi o małym chłopcu, który został całkiem sam na górze, na pewno bardzo się boi, nie możemy jednak zwlekać, czas nas goni im dłużej jest sam, tym większe niebezpieczeństwo na niego czyha.
- Racja - Kiwnąłem głową, wracając do marszu, zerkając co chwilę w stronę przyjaciela, upewniając się, że po pierwsze nic mu nie jest, a po drugie nie odlatuje mi za bardzo.
Szliśmy dalej, poruszając jakiekolwiek nawet te absurdalne tematy, byleby zająć czymś własne myśli kontrolując tym samym stan przyjaciela, wciąż się trzymał, a więc nie było tak źle, to znaczy było fatalnie. Zimno, ciemno i przerażająco, ale będąc razem, czuliśmy się znacznie lepiej, obecność drugiej osoby dodaje otuchy w takich miejscach.
- Może powinieneś odpocząć? - Zaproponowałem, gdy zachwiał się któryś raz z rzędu, wpadają na mnie. Jego stan naprawdę mnie martwił jeszcze trochę i mi tu padnie, a wtedy nie wiem, jak sobie poradzę z nim i dłużącą się drogą.
- Nie, wszystko jest dobrze, musimy iść do Yuki'ego. - Teraz to on przypomniał mi o małym chłopcu, który został całkiem sam na górze, na pewno bardzo się boi, nie możemy jednak zwlekać, czas nas goni im dłużej jest sam, tym większe niebezpieczeństwo na niego czyha.
- Racja - Kiwnąłem głową, wracając do marszu, zerkając co chwilę w stronę przyjaciela, upewniając się, że po pierwsze nic mu nie jest, a po drugie nie odlatuje mi za bardzo.
Szliśmy dalej, poruszając jakiekolwiek nawet te absurdalne tematy, byleby zająć czymś własne myśli kontrolując tym samym stan przyjaciela, wciąż się trzymał, a więc nie było tak źle, to znaczy było fatalnie. Zimno, ciemno i przerażająco, ale będąc razem, czuliśmy się znacznie lepiej, obecność drugiej osoby dodaje otuchy w takich miejscach.
Droga dłużyła się niemiłosiernie, wciąż szliśmy przed siebie i przed siebie nie będąc tak naprawdę pewnym tego, gdzie idziemy czy droga, którą zmierzamy, jest prawidłowa? Martwiła mnie troszeczkę myśl, że moglibyśmy krążyć w kółko lub zagłębiać się coraz bardziej w głąb ruin. Przykładałem dłonie do podłoża, aby spróbować, chociażby wyczuć płynącą w pobliżu wodę, która znacznie ułatwiłaby nam odnalezienie się, niestety nic nie czułem, im dalej zagłębialiśmy się w ruinach, tym gorzej oboje się czuliśmy, Sorey ewidentnie był na wykończeniu, ledwo powłócząc za sobą nogami, bardzo mnie to martwiło, on naprawdę powinien odpocząć.
- Już niedaleko - Starałem się pocieszać przyjaciela, odczuwając przyjemy chłód, świeże powietrze dostające się do moich nozdrzy oznaczało wolność, gdzieś w pobliżu ewidentnie było wyjście z ruin. - Tam spójrz - Wysoko nad naszymi głowami znajdowało się wyjście z podziemnych ruin. Nie myśląc za wiele, przywołałem swoje skrzydła, łapiąc chłopaka za dłonie, wznosząc się w powietrze, wyjście nie należało do tych najszerszych, co utrudniało mi poruszanie, nie poddając się, w końcu wydostaliśmy się z ciemnych podziemi.
- Żyjecie - Słysząc radosny głos chłopca, wiedziałem już, że i on jest bezpieczny, co liczyło się dla mnie najbardziej, był narażony na różne niebezpieczeństwa, przez swoją nieuwagę mógł coś sobie sam zrobić, na szczęście nic się nie stało był cały i zdrowy tak jak i my.
Wyprowadziłem nas z ruin, mając dość tej przygody na tę chwilę, było miło, ale się skończyło, teraz musiałem zająć się przyjacielem, rozkładając mu koce, łanie okryłem jego ciało, rozpalając ognisko, grzejąc go jak tylko mogłem, starając się uspokoić równocześnie obwiniającego się chłopca.
- Nic mi nie jest w porządku - Sorey uśmiechnął się ciepło do dziecka, co troszeczkę go uspokoiło, mnie z resztą też martwiłem się o niego nie na żarty.
- Leż - Mruknąłem, nie chcąc, aby się podnosił ani wiercił, musiał się grzać, jego ciało już wystarczająco się wychłodziło, jeszcze mi zachoruje, a skutki takiego przeziębienia mogą być naprawdę krytyczne.
Zmartwiony i troszeczkę zmęczony siedziałem przy chłopaku, opierając ręką głowę, chłopiec zasnął wraz z psem, a Sorey leżał bez ruchu, grzejąc swoje biedne wychłodzone ciało.
- Potrzebujesz czegoś? Może zrobić ci coś do jedzenia? - Nie mając pojęcia, co robić lekko panikowałem, niby wyglądał, troszczę lepiej, ale czy tak się czuł? Pewnie nie i ta myśl właśnie najbardziej mnie przerażała, odpychając na bok zmęczenie, które i mi po prawie całodniowej wyprawie doskwierało.
<Sorey? C:>
- Już niedaleko - Starałem się pocieszać przyjaciela, odczuwając przyjemy chłód, świeże powietrze dostające się do moich nozdrzy oznaczało wolność, gdzieś w pobliżu ewidentnie było wyjście z ruin. - Tam spójrz - Wysoko nad naszymi głowami znajdowało się wyjście z podziemnych ruin. Nie myśląc za wiele, przywołałem swoje skrzydła, łapiąc chłopaka za dłonie, wznosząc się w powietrze, wyjście nie należało do tych najszerszych, co utrudniało mi poruszanie, nie poddając się, w końcu wydostaliśmy się z ciemnych podziemi.
- Żyjecie - Słysząc radosny głos chłopca, wiedziałem już, że i on jest bezpieczny, co liczyło się dla mnie najbardziej, był narażony na różne niebezpieczeństwa, przez swoją nieuwagę mógł coś sobie sam zrobić, na szczęście nic się nie stało był cały i zdrowy tak jak i my.
Wyprowadziłem nas z ruin, mając dość tej przygody na tę chwilę, było miło, ale się skończyło, teraz musiałem zająć się przyjacielem, rozkładając mu koce, łanie okryłem jego ciało, rozpalając ognisko, grzejąc go jak tylko mogłem, starając się uspokoić równocześnie obwiniającego się chłopca.
- Nic mi nie jest w porządku - Sorey uśmiechnął się ciepło do dziecka, co troszeczkę go uspokoiło, mnie z resztą też martwiłem się o niego nie na żarty.
- Leż - Mruknąłem, nie chcąc, aby się podnosił ani wiercił, musiał się grzać, jego ciało już wystarczająco się wychłodziło, jeszcze mi zachoruje, a skutki takiego przeziębienia mogą być naprawdę krytyczne.
Zmartwiony i troszeczkę zmęczony siedziałem przy chłopaku, opierając ręką głowę, chłopiec zasnął wraz z psem, a Sorey leżał bez ruchu, grzejąc swoje biedne wychłodzone ciało.
- Potrzebujesz czegoś? Może zrobić ci coś do jedzenia? - Nie mając pojęcia, co robić lekko panikowałem, niby wyglądał, troszczę lepiej, ale czy tak się czuł? Pewnie nie i ta myśl właśnie najbardziej mnie przerażała, odpychając na bok zmęczenie, które i mi po prawie całodniowej wyprawie doskwierało.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz