W pewnym momencie wziąłem chłopca na barana, ponieważ ten chciał lepiej przyjrzeć się płaskorzeźbom znajdującym się wysoko. Czytałem mu także napisy w języku, którego nie rozumiał. Przez cały ten czas byłem przekonany, że Mikleo jest tuż obok, bo przy przeciwległej ścianie, nawet widziałem jego jasnoniebieską czuprynę kątem oka. To, że zniknął, uświadomił mi dopiero siedzący na moich ramionach Yuki.
- Gdzie jest Mikleo? – spytał nagle chłopiec, przerywając mi tym samym tłumaczenie historii o pierwszym pasterzu.
- Jest przecież tu… - zacząłem wesoło, odwracając się w stronę przeciwległej ściany. -…taj – dokończyłem niepewnie, marszcząc brwi. Dosłownie sekundę temu stał i przyglądał się wyrytym na kamieniu rycinom.
Na moment moje serce zamarło, kiedy okazało się, że nie było go obok nas. Gdzie mógł zniknąć? Może coś mu się stało, wpadł w jakąś pułapkę? Ale przecież w takim wypadku zacząłby krzyczeć, albo przynajmniej wysłałby mi wiadomość. Jestem przekonany, że nie słyszałem jego głosu w swojej głowie, a na pewno zorientowałbym się, że przesłał mi swoją myśl. Więc co się, do jasnej cholery, z nim stało?
Yuki zaczął niebezpiecznie kręcić się na moich ramionach, dlatego postawiłem go na ziemi. Poprosiłem, by nigdzie nie odchodził, by znów nie uruchomił jakiejś pułapki, na co chłopczyk pokiwał głową. Ku mojemu zaskoczeniu, chłopiec uklęknął przy psie, który kręcił się przy moim nogach, po czym stanowczym głosem powiedział:
- Codi, szukaj Mikleo!
Szczeniak przechylił zaciekawiony łebek i zaszczekał radośnie. Najwidoczniej nie zrozumiał polecenia i po prostu merdał wesoło krótkim ogonkiem.
- Codi jest chyba za młody na takie rozkazy – powiedziałem łagodnie, a dziecko podniosło się do pionu, pusząc z niezadowolenia policzki. – Spróbuję się skontaktować z Mikleo. Jestem przekonany, że nic mu nie jest.
Ani trochę nie byłem co do tego przekonany. Może i jest aniołem, ale był zmęczony, i taki blady. W dodatku kiedy tylko zobaczyłem wory pod jego oczami, kiedy się zbieraliśmy, poczułem wyrzuty sumienia. Nie powinniśmy wyruszać tak z rana, jeżeli chłopak był tak bardzo zmęczony. Dla mnie nie miało to większego znaczenia, ale dla Yuki’ego wręcz przeciwnie. Powinienem wtedy wziąć stronę mojego anioła i powiedzieć chłopczykowi, że wyruszamy dopiero wtedy, kiedy Mikleo będzie w lepszym stanie – taką postawą sam rozpuszczam chłopca, a przecież robiłem przyjacielowi o to wyrzuty.
Ale co, jeżeli przez to zmęczenie Mikleo zasłabnął? Albo wpadł w pułapkę i stracił przytomność, a my nawet tego nie zauważyliśmy? Poczułem nieprzyjemny dreszcz biegnący wzdłuż mojego kręgosłupa, kiedy pomyślałem o najgorszym. Znów narażam go na niebezpieczeństwo.
~ Mikleo, gdzie jesteś? Wszystko w porządku? – przesłałem mu myśl z nadzieją, że wkrótce przyjdzie odpowiedź.
Tak się nie stało.
Czekałem kilka długich chwil w ciemności, nim zdecydowałem się wysłać mu kolejną. I jeszcze kolejną. W sumie, próbowałem kontaktować się z nim sześć razy, ale nie otrzymałem odpowiedzi, co tylko bardziej mnie zmartwiło.
- I jak? – spytał w końcu Yuki, a w jego głosie wychwyciłem nutkę zmartwienia. Na jego pytanie jedynie ciepło się uśmiechnąłem. Miałem jeszcze jednego asa w rękawie, ale nie byłem do końca pewien, czy on zadziała.
Wypowiedziałem głośno prawdziwe imię mojego przyjaciela, ale to nic nie dało. Do przemiany nie doszło, co jedynie mnie zmartwiło i utwierdziło w przekonaniu, że nie ma go w pobliżu. I że coś mogło mu się stać.
- Chyba będziemy musieli go poszukać – powiedziałem ciepło do chłopca, a następnie posadziłem go z powrotem na swoich ramionach. To było bezpieczniejsze rozwiązanie, przynajmniej nie wpadnie w jakąś pułapkę. Nie martwiłem się także o psiaka, który grzecznie truchtał przy moich nogach jakby przeczuwając, że nie jest tu bezpiecznie i musi trzymać się blisko mnie.
Nie wiem, ile krążyliśmy po ruinach, ale dla mnie trwało to wieki. Yuki głośno krzyczał imię Mikleo, jakby to miało w czymś pomóc. Wkrótce sam do niego dołączyłem, chcąc odgonić złe myśli, których było coraz więcej i więcej. W mojej głowie pojawiały się same najczarniejsze scenariusze, które wcale nie chciały odejść.
W końcu go znaleźliśmy. Nie wiem, jak długo kręciliśmy się przerażeni po ruinach, ale gardło miałem trochę zdarte. Kiedy go zauważyłem, poczułem jednocześnie ulgę i złość. My się o niego martwimy, nawołujemy go, błądzimy i próbujemy go znaleźć, a ten idiota nas tak po prostu olał i czytał sobie ryciny wyryte na starych ścianach.
- Mikleo! – krzyknął Yuki ze łzami w oczach, a następnie sam zeskoczył z moich ramion i popędził w jego stronę.
Mój przyjaciel odwrócił się w stronę jego głosu, wyraźnie zaskoczony jego obecnością, czym tylko jeszcze bardziej mnie zdenerwował. Uklęknął i przytulił chlipiącego chłopca, cicho mu coś tłumacząc, a ja bardzo spokojnie zacząłem podchodzić w ich stronę, starając się nie krzyczeć na Mikleo. A przynajmniej nie od razu.
- Coś ty sobie myślał? – warknąłem, kiedy znalazłem się blisko chłopaka. Widziałem wyraźne skołowanie na jego twarzy, dlatego kiedy wstał, od razu trzepnąłem go mocno w tył głowy. – Rozdzielać się w obcym miejscu i nic nikomu nie mówiąc, czyś ty zdurniał?
- Daj spokój – burknął, masując sobie tył głowy. Westchnąłem ciężko, próbując uspokoić zszargane nerwy i nie przyłożyć mu drugi raz. I to mnie ma za lekkomyślnego.
- Próbowałem się kontaktować z tobą telepatycznie. Wzywałem cię po prawdziwym imieniu. Przez długi czas kręciliśmy się po ruinach i nawoływaliśmy cię tak głośno, że jutro na pewno nie będę w stanie mówić. Naprawdę choć przez moment nie przyszło ci do głowy, aby się ze mną skontaktować? – spytałem, o dziwo, spokojnym tonem.
- Nic nie słyszałem – odparł zdezorientowany, marszcząc brwi. Czyli tak się zaczytał, że totalnie olał mnie i Yuki’ego, dobrze wiedzieć na przyszłość.
- Dowiedziałeś się przynajmniej czegoś, czego chciałeś? – spytałem, chcąc teraz jedynie opuścić te ruiny. Ani trochę nie podobał mi się ten korytarz, kiedy tylko zacząłem nim iść, czułem się bardzo nieswojo. W dodatku ściany były pokryte tekstem w języku, którego nie znałem, i jeszcze ten wielki posąg człowieka z klęczącymi przed nim aniołami. Naprawdę miałem złe przeczucia. W dodatku miałem wrażenie, że puste oczy posągu były utkwione we mnie. A może to tylko moja paranoja…? Tak czy siak, chciałem stąd iść. Niekoniecznie z ruin, wystarczy mi, że jedynie opuszczę ten korytarz.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz