sobota, 6 czerwca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Spacer po mieście brzmiał średnio, jak dla mnie. Najchętniej wróciłbym do łóżka, wtulił się w ciało mojego anioła i spał aż do wieczora, albo i dłużej. Miałem pobudkę wczesnym rankiem i nie miałem później za bardzo ani chwili wytchnienia. Owszem, to była najprzyjemniejsza pobudka od dawna, ale byłem nieco zmęczony.
- A może wrócimy do pokoju? – wymamrotałem, przeciągając się leniwie.
- Możemy – chłopak uśmiechnął się do mnie lekko, po czym poczochrał moje włosy. – Ale wtedy będziemy narażeni na Zaveida. I Yuki’ego. I tego małego potwora…
Westchnąłem ciężko, słysząc jego słowa. Przez wydarzenia w ostatnich dniach miałem serdecznie ich dosyć. I jeszcze głupia niedawna uwaga Zaveida przy księżniczce, czemu on nie potrafi trzymać języka za zębami? Pewnie niedługo będę musiał naprostować parę rzeczy księżniczce, ale to wkrótce. Poprawiłem grzywkę, która wpadała mi do oczu; chyba skorzystam z propozycji mojego przyjaciela odnośnie przycięcia moich włosów.
- Miasto jednak nie brzmi tak źle – powiedziałem w końcu z cichym westchnięciem. Chłopak na moje słowa uśmiechnął się zwycięsko.
Już po kilku pierwszych minutach zdałem sobie sprawę, że jednak spacer to wcale nie był taki zły pomysł, przynajmniej taka była moja pierwsza myśl. Byliśmy sami i mogliśmy odpocząć od wkurzającego Zaveida i obrażonego na nas Yuki’ego. Co prawda, nie mogłem normalnie rozmawiać z przyjacielem, musiałem przesyłać mu swoje myśli, ale lepsze to, niż nic. Poza tym, każda chwila spędzona z moim aniołem była cenna.
Później trochę zmieniłem swoje zdanie na temat tego wypadu na miasto. Pasterzem byłem już trochę czasu, ale nadal nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że byłem rozpoznawalny. Trochę zaczynałem tęsknić za swoją anonimowością zwłaszcza, kiedy ludzie do mnie podchodzili i mnie zagadywali a ja, nie chcąc sprawić im przykrości, chwilę z nimi rozmawiałem. Musiałem przyznać, że nie wszystkie rozmowy były męczące, pewnie gdyby nie mój znudzony i chyba lekko zazdrosny anioł.
- Może trzeba było przejść się po ogrodach – powiedział Mikleo z namysłem, kiedy skończyłem rozmawiać z całkiem ładną brunetką.
~ To też możemy nadrobić – powiedziałem telepatycznie, ponownie poprawiając swoją grzywkę. Ogrody brzmiały lepiej niż miasto, tam nikt nie będzie mnie zaczepiać co parę minut. Pewnie natkniemy się na bawiącego Yuki’ego ze szczeniakiem, ale to nie brzmiało dla mnie wcale tak strasznie.
- Sorey! – słysząc swoje imię odruchowo się odwróciłem.
Nie rozpoznawałem głosu. Nie rozpoznawałem także jego właściciela: czarnowłosego, wysokiego chłopaka, który biegł w naszym kierunku, wyraźnie szczęśliwy. Zmarszczyłem brwi, próbując przypomnieć sobie jego twarz, co wyszło mi marnie. Dla ludzi byłem jedynie pasterzem, nie znali mojego imienia, a i ja nie przedstawiałem się losowym osobom. Ten chłopak skądś musi mnie znać. Pytanie tylko, skąd. Zerknąłem na Mikleo; ciało mojego anioła było napięte i w gotowości do ataku, wpatrywał się w nieznajomego nieufnym, wręcz wrogim spojrzeniem.
Podejrzewałem, że czarnowłosy zatrzyma się przede mną i po prostu o coś spyta, ale ten nagle się do mnie przytulił. Był to szok zarówno dla mnie, jak i dla mojego przyjaciela. Nie odwzajemniłem gestu nieznajomego, a po prostu cierpliwie poczekałem, aż ten się ode mnie odsunie i wyjaśni całe to zamieszanie.
- Wreszcie wróciłeś, tak się o ciebie martwiłem – powiedział w końcu chłopak, odklejając się ode mnie, ale nadal trzymał dłonie na moich biodrach. Poczułem się naprawdę niezręcznie; nie dość, że nieznajomy był ode mnie wyższy i musiałem lekko zadzierać głowę, by móc spojrzeć na jego twarz, to jeszcze trzymał swoje łapy tam, gdzie stanowczo nie powinien. – Nie odzywałeś się, a obiecałeś. Chociaż rozumiem, masz sporo obowiązków jako pasterz…
- Przepraszam, czy my się znamy? – przerwałem mu w końcu, zdejmując ze swojego ciała jego dłonie.
- Nie pamiętasz mnie? – spytał czarnowłosy, wyraźnie zasmucony. Zmarszczyłem brwi, uważnie przypatrując się jego twarzy i w końcu kręcąc przecząco głową. Może był teraz troszkę bardziej znajomy, ale nadal nie potrafiłem go przypisać ani do imienia, ani do sytuacji. – Spaliśmy ze sobą, na dzień przed tym, jak zaatakował nas smok.
Poczułem, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Kompletnie tej sytuacji nie pamiętałem, niektóre wspomnienia z okresu, jak poddałem się złu, zatarły się i zanikły. Naprawdę byłem aż takim dupkiem? W jaki jeszcze inny sposób skrzywdziłem Mikleo i o tym nie pamiętałem? Chciałem spojrzeć na mojego anioła, ale nie było go obok mnie; zmierzał do zamku i trudno było mi określić, jakie emocje nim władają.
Zresztą, nie skrzywdziłem jedynie jego, a także tego kompletnie niewinnego chłopaka stojącego przede mną. Jestem gorzej niż okropną osobą. Wytłumaczyłem prędko nieznajomemu, że to była pomyłka i że już mam kogoś z kim jestem szczęśliwy, po czym przeprosiłem za wszystko i zaraz pobiegłem za Mikleo.
Beznadziejny przyjaciel. Beznadziejny kochanek. Beznadziejny pasterz. Zawaliłem na każdym możliwym froncie. I to ja mam uratować tych wszystkich ludzi? To na pewno jest jakaś pomyłka, musi być ktoś inny, ktoś, kto faktycznie zasługuje na tytuł pasterza. Zawodzę swojego anioła, ludzkość na pewno też zawiodę. O ile już tego nie zrobiłem swoim wcześniejszym poddaniem się złu.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz