Tak, tak i tak wiem, że nie powinienem używać swoich mocy na ludziach, to pokrzywdzenie praw a jako anioł powinienem je w szczególności przestrzegać. Tym razem jednak nie wytrzymałem, ten gość mógł zrobić mojemu przyjacielowi krzywdę, poza tym nie podobało mi się, jak do niego mówił, ja sam no cóż, przełknę tę gorycz „nieistnienia". Doskonale wiedząc, że nie zrobiłem złego, to znaczy zrobiłem, mimo to czuję dumę, gdybym miał zrobić to jeszcze raz, zrobiłbym bez względu na to, jaka kara spotkałaby mnie za ten czyn. Mogą odebrać mi skrzydła, moce, nieśmiertelność, ale nigdy nie pozwolę, aby ktoś krzywdził mojego przyjaciela.
Spojrzałem w oczy Soreya, doskonale wiedząc co się w nich kryje, nie był dumny z mojego czynu, jego zdaniem zrobiłem coś złego, co było nieprawdą, gdyby nie moja reakcja ten chłopak mógłby go skrzywdzić, był zdecydowanie silniejszy, od niego a ja nie mogłem na to patrzeć, nikt nie może go krzywdzić ani dotykać w taki sposób, sam odczułem skutki takiego zdenerwowania, wiem jaki dyskomfort odczuwa ciało przez siniaki, nie chce, aby ktoś go skrzywdził, nie zasłużył sobie na to.
Westchnąłem cicho, opierając głowę na jego klatce, zamykając na chwilę oczy, moje ciało w środku wciąż walczyło, byłem szczęśliwy, słysząc słowa przyjaciela, chciał zakończyć tę znajomość i powiedział mu to bez owijania w bawełnę, a mimo to czuję zagrożenie. Alexander nie chciał odpuścić i to mnie martwiło, w końcu może wygrać, jest człowiekiem, rozumie ludzką miłość, nienawiść, radość, mógłby dać mu to wszystko, czego ja dać nie mogę, nie rozumiejąc większości ludzkich zachowań. Staram się jak mogę, a mimo to cóż czasem słabo mi to wychodzi. To nas różni. Martwi mnie trochę myśl, że nie mogę być, tak ludzki w uczuciach jakbym tego chciał, przeraża mnie sama myśl jego odejścia, spowodowana brakiem czegoś, co może mu dać on.
~ Mikleo tylko spokojnie przecież mówił, że jest tylko twój - Starałem się pocieszyć, chociaż nie specjalnie mi to wychodziło, skrzywdzić też nigdy mnie nie miał, a jednak będąc złym, zrobił to. Wybaczyłem mu, bo nie był sobą zdradę również, bo nie był sobą, odejście też wybaczę, jeśli kiedyś tego zechce, anioły wybaczają, bo od tego są, aby chronić i wybaczać swoim ludziom błędy.
- Jak na twój wymysł czuję się dobrze - Nie kłamałem, fizycznie czułem się dobrze psychicznie trochę gorzej, ale to nic, dopóki ten koleś znów nie wejdzie nam w drogę, będę spokojny, jednak każdy następny kontakt z nim wywoła gniew a razem z nim niekontrowane zachowania.
Sorey uśmiechnął się delikatnie, czułem to, gdy jego policzki wtulone w moje włosy uniosły się ku górze, cieszyłem się, że to już koniec przynajmniej na tę chwilę.
- Jak na mój wymysł jesteś bardzo żywy - Wymruczał, ściskając mnie jeszcze mocniej w swoich ramionach, co muszę przyznać, naprawdę mnie bawiło. Lubiłem, gdy miałem go przy sobie, byłem spokojniejszy, znamy się tyle lat, wiemy o sobie wszystko, a i tak wciąż potrafimy się czymś zaskoczyć i to właśnie jest piękne.
Trwaliśmy tak kilka chwil, zanim odsunąłem się całkowicie od jego ciała, czując się już znacznie lepiej, wciąż martwiłem się tym głupim człowiekiem, a mimo to starałem się być spokojny, walczyłem z myślami. Jedna część mnie chciała trzymać Soreya przy sobie, nie chcąc go nigdy stracić a druga, druga starała się dać mi do zrozumienia, że powinienem puścić go wolno jak słowika wypuścić z klatki i sam już nie byłem pewien, czego chcę, gdy przychodziła chwila radości, byłem pewien, że mnie nie zostawi jedna, gdy przychodził taki moment jak ten, bałem się, że go stracę. To okropne uczucie starające się wywrzeć na mnie poczucie winy pewnie, gdybym był człowiekiem, wszystko byłoby takie proste.
- Coś nie tak? - Poczułem jego dłoń na moim policzku, uniosłem wzrok, uśmiechając się delikatnie do mojego człowieka, tak mojego i choć czasem czuję strach i niepewność nie chcę go opuszczać, nawet jeśli tak byłoby lepiej.
- Nie, wszystko w jak najlepszym porządku - Przyznałem, przysuwając się do niego, aby złączyć nasze usta w delikatnym, lecz zachłannym pocałunku, pokazując mu tym samym, jak wielką miłością go darzę, mój ukochany człowiek nie był mi dłużny, nie opierał się ani nie czekał, zachęcony wepchnął mi język do gardła, kładąc dłonie na moich biodrach. Gdyby teraz ktoś go zobaczył, pomyślałby sobie wiele, właśnie mu odbiło albo całuje się z powietrzem. Gdy zacząłem powoli uświadamiać sobie, że jednak jesteśmy poza zamkiem i tu naprawdę może ktoś nas, a raczej jego zobaczyć, zaprzestałem go kusić, odrywając się od jego ust.
Nie spodobało się to chłopakowi, ale ja już wiedziałem, przerwałem w dobrej chwili, akurat ludzie zaczęli pojawiać się na ulicy, odwiedzając targ, co i ja chciałem zrobić to dobry moment, aby spędzić kilka chwil z dala od zamku, jednocześnie chcąc przyjrzeć się starym książką znajdującym się na straganie, lubiłem czytać takie starostwa, zawsze można dowiedzieć się czegoś na różne tematy.
- Chodźmy, może znajdziemy coś o ruinach - Zaproponowałem, na samą myśl o ruinach całkiem zapomniałem o wszystkich problemach, kto wie, może dowiemy się czegoś o nowych miejscach, które będziemy musieli koniecznie odwiedzić, gdy tylko pokonamy złego pana.
<Sorey? C:>
Spojrzałem w oczy Soreya, doskonale wiedząc co się w nich kryje, nie był dumny z mojego czynu, jego zdaniem zrobiłem coś złego, co było nieprawdą, gdyby nie moja reakcja ten chłopak mógłby go skrzywdzić, był zdecydowanie silniejszy, od niego a ja nie mogłem na to patrzeć, nikt nie może go krzywdzić ani dotykać w taki sposób, sam odczułem skutki takiego zdenerwowania, wiem jaki dyskomfort odczuwa ciało przez siniaki, nie chce, aby ktoś go skrzywdził, nie zasłużył sobie na to.
Westchnąłem cicho, opierając głowę na jego klatce, zamykając na chwilę oczy, moje ciało w środku wciąż walczyło, byłem szczęśliwy, słysząc słowa przyjaciela, chciał zakończyć tę znajomość i powiedział mu to bez owijania w bawełnę, a mimo to czuję zagrożenie. Alexander nie chciał odpuścić i to mnie martwiło, w końcu może wygrać, jest człowiekiem, rozumie ludzką miłość, nienawiść, radość, mógłby dać mu to wszystko, czego ja dać nie mogę, nie rozumiejąc większości ludzkich zachowań. Staram się jak mogę, a mimo to cóż czasem słabo mi to wychodzi. To nas różni. Martwi mnie trochę myśl, że nie mogę być, tak ludzki w uczuciach jakbym tego chciał, przeraża mnie sama myśl jego odejścia, spowodowana brakiem czegoś, co może mu dać on.
~ Mikleo tylko spokojnie przecież mówił, że jest tylko twój - Starałem się pocieszyć, chociaż nie specjalnie mi to wychodziło, skrzywdzić też nigdy mnie nie miał, a jednak będąc złym, zrobił to. Wybaczyłem mu, bo nie był sobą zdradę również, bo nie był sobą, odejście też wybaczę, jeśli kiedyś tego zechce, anioły wybaczają, bo od tego są, aby chronić i wybaczać swoim ludziom błędy.
- Jak na twój wymysł czuję się dobrze - Nie kłamałem, fizycznie czułem się dobrze psychicznie trochę gorzej, ale to nic, dopóki ten koleś znów nie wejdzie nam w drogę, będę spokojny, jednak każdy następny kontakt z nim wywoła gniew a razem z nim niekontrowane zachowania.
Sorey uśmiechnął się delikatnie, czułem to, gdy jego policzki wtulone w moje włosy uniosły się ku górze, cieszyłem się, że to już koniec przynajmniej na tę chwilę.
- Jak na mój wymysł jesteś bardzo żywy - Wymruczał, ściskając mnie jeszcze mocniej w swoich ramionach, co muszę przyznać, naprawdę mnie bawiło. Lubiłem, gdy miałem go przy sobie, byłem spokojniejszy, znamy się tyle lat, wiemy o sobie wszystko, a i tak wciąż potrafimy się czymś zaskoczyć i to właśnie jest piękne.
Trwaliśmy tak kilka chwil, zanim odsunąłem się całkowicie od jego ciała, czując się już znacznie lepiej, wciąż martwiłem się tym głupim człowiekiem, a mimo to starałem się być spokojny, walczyłem z myślami. Jedna część mnie chciała trzymać Soreya przy sobie, nie chcąc go nigdy stracić a druga, druga starała się dać mi do zrozumienia, że powinienem puścić go wolno jak słowika wypuścić z klatki i sam już nie byłem pewien, czego chcę, gdy przychodziła chwila radości, byłem pewien, że mnie nie zostawi jedna, gdy przychodził taki moment jak ten, bałem się, że go stracę. To okropne uczucie starające się wywrzeć na mnie poczucie winy pewnie, gdybym był człowiekiem, wszystko byłoby takie proste.
- Coś nie tak? - Poczułem jego dłoń na moim policzku, uniosłem wzrok, uśmiechając się delikatnie do mojego człowieka, tak mojego i choć czasem czuję strach i niepewność nie chcę go opuszczać, nawet jeśli tak byłoby lepiej.
- Nie, wszystko w jak najlepszym porządku - Przyznałem, przysuwając się do niego, aby złączyć nasze usta w delikatnym, lecz zachłannym pocałunku, pokazując mu tym samym, jak wielką miłością go darzę, mój ukochany człowiek nie był mi dłużny, nie opierał się ani nie czekał, zachęcony wepchnął mi język do gardła, kładąc dłonie na moich biodrach. Gdyby teraz ktoś go zobaczył, pomyślałby sobie wiele, właśnie mu odbiło albo całuje się z powietrzem. Gdy zacząłem powoli uświadamiać sobie, że jednak jesteśmy poza zamkiem i tu naprawdę może ktoś nas, a raczej jego zobaczyć, zaprzestałem go kusić, odrywając się od jego ust.
Nie spodobało się to chłopakowi, ale ja już wiedziałem, przerwałem w dobrej chwili, akurat ludzie zaczęli pojawiać się na ulicy, odwiedzając targ, co i ja chciałem zrobić to dobry moment, aby spędzić kilka chwil z dala od zamku, jednocześnie chcąc przyjrzeć się starym książką znajdującym się na straganie, lubiłem czytać takie starostwa, zawsze można dowiedzieć się czegoś na różne tematy.
- Chodźmy, może znajdziemy coś o ruinach - Zaproponowałem, na samą myśl o ruinach całkiem zapomniałem o wszystkich problemach, kto wie, może dowiemy się czegoś o nowych miejscach, które będziemy musieli koniecznie odwiedzić, gdy tylko pokonamy złego pana.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz