Zmarszczyłem brwi na jego słowa. Sądziłem, że on będzie równie podekscytowany co my i będzie chciał iść z nami, tylko po prostu będzie ukrywał swoją ekscytację. Cóż, najwidoczniej się myliłem. Uśmiechnąłem się do niego lekko, chcąc go nieco uspokoić. Wiedziałem, że się martwi o mnie i Yuki’ego, ale niepotrzebnie. Może zdarzało mi się wcześniej niefortunnie wpadać w pułapki, ale teraz będę miał pod opieką dziecko. I na pewno będę bardziej rozważny.
- A oddychać możemy? – spytałem, lekko rozbawiony jego wcześniejszymi słowami. W zamian dostałem pstryczka w nos, na co lekko napuszyłem policzki. – Nie bój się, będę uważać – powiedziałem uspokajająco, po czym lekko pocałowałem go w czoło.
- Więc idziemy? – usłyszałem podekscytowany głos Yuki’ego.
Chłopiec był serafinem wody, ale w żaden sposób nie przypomina Mikleo… może jedynie wyglądem. Ale charakter miał zupełnie inny. Kiedy dziecko już przyzwyczaiło się do nas, stało się wesołe i bardzo gadatliwe, czego się w życiu po nim nie spodziewałem. Mój przyjaciel może i w dzieciństwie trochę łatwiej i wylewniej wyrażał swoje emocje, ale nie aż tak, jak Yuki.
- Mikleo ma rację – powiedziałem najbardziej poważnym tonem, na jaki tylko mnie było stać, powodując tym samym zaskoczenie na twarzy ich obu. – Jest ciemno i przyda się nam światło. Pójdę po rozpałkę, rozpalę ognisko i przy okazji przygotuję nam pochodnię.
Z twarzy chłopczyka zniknęło zaskoczenie, a powróciła radość. Od razu zaproponował, że mi pomoże, a ja zgodziłem się, nie widząc żadnych przeciwności. Nic się nie stanie, jeżeli chłopczyk troszeczkę mi pomoże, skoro tak bardzo tego chce.
Już po niecałych dwudziestu minutach ognisko wesoło się paliło, a ja trzymałem w ręku pochodnię. Powiedziałem Mikleo, że wrócimy najpóźniej za dwie godziny, z czego mój przyjaciel nie był bardzo zadowolony, ale finalnie się zgodził grożąc, że jeżeli się spóźnimy już nigdy więcej nie pozwoli nam na samowolne zwiedzanie ruin. Zgodziłem się na jego słowa ponieważ wiedziałem, że Yuki jest zmęczony. Widziałem, jak podczas zbierania drewna przeciera oczka, ale jest zbyt bardzo podekscytowany, aby pójść spać. Jedynie się szybko rozejrzymy, pewnie nawet daleko nie zajdziemy. Jutro, jak Mikleo do nas dołączy, zwiedzimy resztę.
- Słuchaj i trzymaj się blisko mnie – poleciłem chłopcu, kiedy weszliśmy do środka, a ten pokiwał głową, zgadzając się na moje słowa.
Złapałem małego za dłoń, by chłopczyk nagle nie wbiegł do środka i przypadkiem nie wpadł w jakąś pułapkę. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby chłopczykowi coś się stało. Ku mojemu zaskoczeniu, Codi poszedł z nami. Szczeniak wydawał się przestraszony i niechętnie do zwiedzania ruin, kręcił się pomiędzy naszymi nogami. Tyle dobrego, że nie wybiegał podekscytowany do przodu, a po prostu trzymał się blisko nas.
Chłopczyk był bardzo podekscytowany i natychmiast chciał zwiedzić wszystko. Trzymanie go za rękę było dobrym pomysłem, bo gdyby nie to, natychmiast wystrzeliłby do przodu. Upominałem go, ale to działało tylko na krótki czas. Z jednej strony go rozumiałem, sam byłem podekscytowany i z zainteresowaniem studiowałem ściany pełne rycin. Jednak naszym celem było jedynie szybkie rozejrzenie się, nie eksploracja jak największej części ruin. Poza tym coś czułem, że im dalej sięgają ruiny, tym gorsze czekają na nas pułapki. Już teraz, dzięki światłu pochodni udało mi się bezpiecznie ominąć dwie z nich.
- To co, wracamy? – spytałem widząc, jak chłopczyk ziewa szeroko. Mimo wszystko zmęczenie wzięło górę, tak jak podejrzewałem.
- Nie, nie, jeszcze trochę… - wyburczał, patrząc na mnie niechętnie. Uśmiechnąłem się do niego ciepło, Yuki starał się bardzo mnie przekonać, że ma jeszcze siłę na zwiedzanie.
- Przecież jutro tutaj wrócimy – powiedziałem łagodnie, czochrając jego kosmyki. – Chodź, wracamy, a jutro z samego rana będziemy kontynuować, dobrze?
Chłopczyk napuszył policzki, nieszczególnie zadowolony z moich słów. W końcu pokiwał głową i już zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia, ale wtedy chłopczyk zauważył, że w pobliżu nie ma psa. Uniosłem wyżej pochodnię i dostrzegłem, jak szczeniak na przemian wącha i drapie ziemię, wyraźnie czymś zainteresowany. Oboje wołaliśmy zwierzaka, ale ten nie chciał nas słuchać.
- Pójdę po niego – powiedział chłopczyk, wyraźnie oburzony brakiem posłuszeństwa ze strony swojego zwierzaka.
Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, chłopiec ruszył po niesforne stworzenie. Westchnąłem cicho, ale posłusznie poczekałem na małego, który wrócił już po chwili z niezadowolonym psem na rękach. W połowie drogi powrotnej musiałem wziąć Yuki’ego na ręce, bo zmęczenie jednak wzięło nad nim górę, a psiak dreptał obok mnie.
- Wróciliśmy i przeżyliśmy – powiedziałem radosnym szeptem do Mikleo, kiedy w końcu wyszliśmy z ruin.
Mój anioł czytał księgę, ale słysząc mój głos od razu odłożył lekturę na bok. Najwidoczniej był bardzo zdenerwowany, w przeciwnym razie nie zareagował by tak szybko, albo w ogóle by nie reagował. Już na własnej skórze przekonałem się, że kiedy czyta książkę, nic nie jest w stanie go od tego odciągnąć.
Pochodnię odłożyłem do ogniska, a zaraz po tym położyłem chłopca na kocu, a obok niego po chwili w kłębek zwinął się szczeniak. Yuki wtulił się w ciało psiaka przez sen i wymruczał coś pod nosem. Ja z kolei podszedłem do Mikleo i zauważyłem, że nie jest zbytnio zadowolony.
- Co jest, Miki? – wyszeptałem, siadając obok i przytulając się do niego. – Przecież nic się nam nie stało. Nie mamy nawet najmniejszego zadraśnięcia – powiedziałem cicho z nieukrywaną dumą w głosie, a następnie lekko ucałowałem jego szyję. Chłopiec był pogrążony w głębokim śnie i mogliśmy sobie pozwolić na odrobinę czułości.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz