Uśmiechałem się wesoło na jego widok, w tych włosach wyglądał nie dość, że zabawnie, to jeszcze uroczo. Ostrożnie przeczesałem jego włosy palcami i od razu przypomniał mi się mój sen oraz będąca w nim owieczka. Jakby nie patrzeć, Mikleo był całkiem do niej podobny, tylko nie będę mu tego mówił głośno, bo może się na mnie obrazić.
- Pójdę po grzebień – powiedziałem wesoło i wstałem z koca.
Idąc w stronę obozowiska miałem cichą nadzieję, że na warcie stała Lailah. Albo chociaż Edna, ona rzucała złośliwe docinki, ale nie zadawała głupich pytań. Moje prośby nie zostały wysłuchane, przy wypalonym ognisku siedział Zaveid, oparty o pień drzewa i szczerząc się głupkowato w moją stronę. Kiedy spojrzałem wprost na mężczyznę, ten poruszył sugestywnie brwiami, a ja miałem ochotę palnąć go w ten głupi łeb. Wziąłem grzebień z plecaka i wtedy poczułem, jak coś zaczepia moją nogawkę. Nie musiałem nawet zerkać w dół by wiedzieć, co to takiego. Nim wróciłem do Mikleo, przygotowałem jeszcze małemu potworkowi jedzenie.
- Trochę ci zajęło – powiedział mój anioł z lekką pretensją, kiedy usiadłem za nim i zacząłem delikatnie rozczesywać jego włosy. Nie chciałem mu sprawić niepotrzebnego bólu.
- Szczeniak wstał, więc go nakarmiłem – odparłem wesoło, zaczynając pleść jego kosmyki w warkocz.
- Reszta jeszcze śpi? – dopytywał chłopak, wyraźnie rozluźniając się pod wpływem mojej zabawy jego włosami.
- Tak, a Zaveid stoi na warcie. Przynajmniej siedział cicho – dodałem z nieukrywaną ulgą.
Poczułem, jak mój przyjaciel uśmiecha i już więcej niż nie powiedział. Zakończyłem warkocz długim końskim ogonem u nasady karku i następnie lekko przygryzłem płatek jego ucha. Już po kłopocie, i po co to całe oburzenie? Chłopak zaraz odwrócił się w moją stronę z zadziornym uśmiechem i nachylił się nade mną. Już miał łączyć nasze usta w zapewne przyjemnym pocałunku, ale nagle na jego twarzy pojawił się wyraz czystego przerażenia i anioł gwałtownie się ode mnie odsunął.
Podążyłem za jego spojrzeniem i zauważyłem człapiącego w naszą stronę psiaka. Uśmiechnąłem się szeroko na ten widok i poklepałem udo, na co zwierzak przyspieszył na tyle, na ile pozwalały mu jego drobne łapki. Spojrzałem w stronę mojego przyjaciela i zauważywszy strach na jego twarzy, przybliżyłem się do niego i przytuliłem go do siebie.
- Już w porządku – wyszeptałem, lekko całując jego skroń. – Nie skrzywdzi cię, obiecuję.
- Muszę to robić? – wyburczał chłopak, wtulając twarz w moją klatkę piersiową i mocno wbijając palce w moje ramię.
- Czas najwyższy, aby pozbyć się tego lęku – mruknąłem, głaszcząc uspokajająco jego ramię. – I jeszcze musisz zrobić coś, by Yuki zaczął się do ciebie odzywać.
Mój przyjaciel westchnął ciężko i obrócił głowę tak, by mieć oko na szczeniaka. Zwierzak wdrapał się na moje uda i zaczął lizać palce u mojej dłoni. Uśmiechnąłem się do niego i zacząłem drapać małą kluseczkę za uchem. W końcu zaczął zaciekawiony zbliżać się do przerażonego Mikleo, więc złapałem go i położyłem na własnych kolanach. To chyba jeszcze nie jest czas na ich bliższe poznanie się, może mój anioł zaczyna go powoli akceptuje i to jest bardzo dobry krok.
- Codi! – rozległ się krzyk Yuki’ego.
Szczeniak, słysząc głos dzieciaka, natychmiast poderwał się z moich nóg i pobiegł do Yuki’ego. Wraz z Mikleo odwróciliśmy się w stronę obozowiska; wszyscy już wstali, czyli najwyższy czas, aby wracać do tych idiotów, spakować się i wyruszać w dalszą drogę. Już wystarczająco czasu zmarnowaliśmy. Z lekkim rozbawieniem obserwowałem, jak chłopiec bierze pieska na rączki, rzuca mojemu Mikiemu najbardziej znienawidzone spojrzenie, na jakie stać sześcioletniego chłopca, po czym odwraca się w stronę Lailah i o coś ją pyta.
- Świetnie ci poszło – powiedziałem do mojego anioła i pocałowałem go w kącik ust.
-Yuki naprawdę jest na mnie zły – westchnął cicho chłopak, podnosząc się z koca.
- Przejdzie mu kiedyś – pocieszyłem go, idąc w jego ślady.
Na szczęście ta dwójka przy dziecku zachowywała się trochę lepiej, chociaż nadal pojawiały się z ich strony złośliwe komentarze. Dzielnie je ignorowaliśmy i po prostu skupiliśmy się na pakowaniu rzeczy i siodłaniu koni. Sprawa miała się troszeczkę gorzej, gdy kazałem tej dwójce wejść do środka; jak z Edną nie było kompletnie żadnych problemów, tak Zaveid miał jak zwykle jakieś „ale”.
- Znowu ja, dlaczego niby? – burknął, marszcząc gniewnie brwi. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, byłem po prostu zmęczony tym wszystkim. – Powinniśmy się zmieniać, a nie ciągle tylko ja i Edna.
- Gdybyś wtykał nosa w nieswoje sprawy i ograniczył swoje idiotyczne pytania, może i by tak było – powiedziałem chłodno, będąc naprawdę na granicy wytrzymałości.
- To jest bardzo niesprawiedliwe. Faworyzujesz Mikleo tylko dlatego, że się pie…
- Do jasnej cholery, Zaveid, zamknij się i rób, co mówię i nie pogarszaj swojej sytuacji – warknąłem mocno zirytowany jego zachowaniem.
- Dobrze, dobrze, spokojnie. Po co te nerwy – mężczyzna uniósł ręce w geście poddania się i już po chwili zniknął. W pewnym stopniu poczułem ulgę, wreszcie koniec z tymi niepotrzebnymi nikomu uwagami przynajmniej na pół dnia.
Wsiadłem na konia zajmując miejsce zaraz za Mikleo, Yuki nadal chciał siedzieć z Lailah. Zauważyłem, że starsze Serafiny wymieniły ze sobą zaniepokojone spojrzenia, których kompletnie nie rozumiałem. Tylko trochę puściły mi nerwy, każdemu się zdarza. Mój anioł przecież niedawno też wybuchnął gniewem, co było zupełnie normalną reakcją na tych złośników.
- Wszystko w porządku, Sorey? – usłyszałem zmartwiony głos mojego przyjaciela.
- Już jest lepiej – westchnąłem cicho, jedną dłonią obejmując chłopaka w pasie i całując go lekko w kark. Potrzebowałem teraz chwili spokoju, a bliska obecność mojego anioła działała kojąco na moje zszargane nerwy.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz