poniedziałek, 1 czerwca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Starałem się zachować choć odrobinę powagi, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem nie czuć satysfakcji na widok przerażonego i obolałego Serafina, chociaż wiedziałem, że to złe. Dobrze mu tak. Nadal czułem to zażenowanie, kiedy wypytywał o te wszystkie intymne sprawy, oraz wściekłość, że nie potrafił trzymać języka za zębami nawet przy sześcioletnim dziecku. Poza tym, nie przejmowałem się nim za bardzo, w końcu Mikleo wie, co robi.
- Sorey, pomóż mi – jęknął żałośnie Zaveid, patrząc na mnie prosząco.
Spojrzałem na niego ze współczuciem, po czym podszedłem do niego. Lekko pstryknąłem jego zamrożoną dłoń, a kiedy to nic nie dało, co było oczywiste, westchnąłem ciężko i załamałem ręce.
- Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, przyjacielu – powiedziałem, udając smutek najlepiej jak tylko potrafiłem.
I zaraz zaczął się większy lament, że zaraz traci rękę, że przez nas umrze i co my sobie w ogóle wyobrażamy. Edna siedziała cicho i patrzyła na Zaveida jak na ostatniego idiotę, Lailah lekko to bawiło, a Yuki… och, jakie było z niego złote dziecko. W pewnym momencie chłopczyk powiedział tak gniewnie, jak tylko potrafi małe dziecko, żeby Zavied siedział cicho, bo stresuje pieska. Na tą wypowiedź uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Bardzo dobrze go wychowujemy.
Po kilku dłużących się minutach mój anioł w końcu zlitował się i odmroził jego dłoń. Obrażony do granic możliwości Zavied spojrzał na niego nienawistnie i odszedł do Edny, której zaczął cicho się żalić. Może dzięki tej interwencji ze strony mojego anioła teraz będziemy mieć trochę więcej spokoju. Podszedłem do mojego przyjaciela i wyciągnąłem zaciśniętą pięść w jego stronę, a ten bez wahania odwzajemnił gest.
Nagle na twarzy Mikleo pojawił się strach. Chłopak przesunął się tak, aby stać za mną i wbił palce w moje ramię. Podążyłem za jego spojrzeniem; w naszą stronę zmierzał Yuki, a za nim wesoło dreptał sobie Codi. Wyglądało to zabawnie, chłopiec najwidoczniej nada był obrażony na mojego anioła, ponieważ jego jakże poważny wzrok był utkwiony we mnie.
- Skończyło się jedzenie dla Codi’ego – powiedział chłopczyk, patrząc na mnie z lekkim zmartwieniem.
Westchnąłem ciężko. To mógłby być problem. Szczeniak roślinożerny nie był, a taka ścisła dieta przez półtora dnia może nie być dla niego zdrowa, chociaż półtora dnia to i tak jest to najmniejszy szacowany czas. Ta dwójka wszystko opóźnia, gdyby tylko choć trochę bardziej ograniczali się ze swoimi głupimi żartami, już bylibyśmy niedaleko zamku. Chyba, że…
- Czy gdzieś blisko jest miasto? – rzuciłem pytanie w eter, patrząc po kolei na każdego z Serafinów.
Moja orientacja w tym terenie nie należała do najlepszych, jedyne, co ogarniałem, to w którym kierunku znajduje się stolica, nic więcej. Nie pochodziłem z tych stron, więc nie wiedziałem takich rzeczy.
- Gdybyśmy trochę bardziej skierowali się na wschód i wyruszyli teraz, późnym popołudniem powinniśmy natrafić na jedno.
Westchnąłem ciężko. Trzy kolejne godziny w siodle, może cztery. Cudownie. Przeciągnąłem się leniwie, mając już trochę dosyć tego podróżowania w siodle. Owszem, dużo podróżowałem, ale pieszo; może nie jest to najszybszy sposób, ale na dłuższą metę wygodniejsze. Zacząłem trochę tęsknić za łóżkiem, niekoniecznie tym z zamku, za jakimkolwiek.
- Kupimy tam jedzenie dla Codi’ego – powiedziałem radośnie do chłopca, czochrając jego jasne włoski.
Chłopiec uśmiechnął się do mnie lekko, po czym przybrał swój komicznie obrażony wyraz twarzy i wrócił do Lailah. Może to całe zachowanie było zabawne, ale już nie mogłem się doczekać, kiedy się ich relacja wróci do normalności. Ostatnio to ja byłem tym znielubionym „rodzicem” przez swoją surowość, a teraz jest na odwrót.
Po kilku minutach byliśmy w drodze do miasta. Na szczęście tym razem Zaveid posłusznie wykonał komendę „do środka”, będąc obrażonym na naszą dwójkę. Jeżeli dzięki takim „wybrykom” mojego przyjaciela mężczyzna będzie cicho, nie będę mieć nic dziwnego.
Kiedy zauważyliśmy w oddali mury miasta, zatrzymaliśmy się. To będzie na dziś ostatni nasz postój; zanim ogarniemy sprawę w mieście i wrócimy, zacznie się ściemniać i nie ma sensu wyruszać wtedy w drogę. Ale jutro ograniczymy się do jednej przerwy i zatrzymamy się na nockę późnym wieczorem.
- Miki, idziesz ze mną na zakupy? – zaproponowałem przyjacielowi, zdejmując ciężkie siodło z grzbietu konia.
- Czemu proponujesz to jemu, a nie mnie? – burknął obrażony Zaveid, którego niestety musiałem wypuścić, podobnie jak Ednę.
- On nie jest irytujący – pokazałem język mężczyźnie. – I ktoś musi rozłożyć obóz… i pilnować koni… zająć się Yukim… - zacząłem po kolei wymieniać obowiązki, aż w końcu Zaveid prychnął cicho i przeprosił. Przynajmniej jego będę na ten moment miał z głowy.
Spojrzałem na mojego przyjaciela wyczekująco. Nie chciałem iść sam, a poza tym chciałem zabrać przyjaciela z dala od strasznego, małego potworka i tej irytującej dwójki. Jemu należała się przerwa, a zakupy mogą być zabawne.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz