Widok Mikleo, który głaskał psa z własnej, nieprzymuszonej woli napełnił mnie radością i dumą. Wreszcie chłopak przekonał się, że Codi to mała kluseczka chcąca jedynie się pobawić, a nie krwiożerczy potwór czyhający na jego życie. Jeden problem rozwiązany, teraz było tylko przyzwyczaić Lucjusza do obecności szczeniaka oraz postawić Zaveida do pionu i wybić mu głupie pomysły z głowy.
Byłem wdzięczny Lailah, kiedy zarządziła przerwę. Już zaczynałem być nieco zmęczony, chociaż gdyby się nad tym zastanowić, dzisiaj było ze mną o wiele lepiej niż wczoraj. I jajecznica z rana nadal była w moim brzuchu, co też uznawałem za mały sukces.
- Uważaj, bo ci palca odgryzie – powiedziałem złośliwie do przyjaciela, siadając na ziemi obok niego.
Mikleo spojrzał na mnie spode łba i sprzedał mi mocnego kuksańca w bok. Zaśmiałem się lekko z jego czynu i przytuliłem się do jego pleców, kładąc podbródek na jego ramieniu. Stęskniłem się za tymi drobnymi złośliwościami. Pies stracił większe zainteresowanie moim aniołem i skupił całą swoją uwagę na mnie. Podszedł jeszcze bliżej Mikleo i zaczął delikatnie gryźć moje palce, które znajdowały się na brzuchu chłopaka. Lekko pacnąłem palcem wskazującym zwierzaka w nos, co tylko bardziej wzbudziło w nim większą chęć zabawy.
- Codi! – krzyknął chłopiec, a szczeniak natychmiast zareagował i podbiegł do swojego właściciela.
- I co? Nadal uważasz go za krwiożerczego potwora? – wymruczałem rozbawiony, obserwując powoli pojawiające się na jego twarzy oburzenie i zawstydzenie.
- To, że go zaakceptowałem nie oznacza, że nagle polubię wszystkie psy – burknął, sprzedając mi delikatnego pstryczka w nos. Posłałem chłopakowi najbardziej szeroki uśmiech, na jaki było mnie stać, po czym złożyłem na jego uroczo zaczerwienionym policzku lekki pocałunek. – Wiesz, że teraz jest pora obiadowa? – oznajmił, zmieniając tym samym temat. Wiedziałem, co kombinuje, i wcale mi się to nie podobało.
- Nie jestem głodny, dużo zjadłem na śniadanie – bąknąłem, pusząc policzki z niezadowolenia.
- Ale ja z chęcią bym coś zjadł – kontynuował spokojnie, zaczynając czochrać moje włosy. – Lailah i Yuki zapewne też, trzeba także nakarmić zwierzaki… Poza tym, bez jedzenia nie będzie treningów.
Tak jak się obawiałem, chłopak chciał mnie przekonać do jedzenia, stawiając mi ultimatum. On jest naprawdę okrutny i perfidnie wykorzystuje moje wielkie chęci do stania się silniejszym. Westchnąłem cicho, zastanawiając się nad swoimi opcjami. Może odczuwałem lekki głód, w końcu trening był wyczerpujący, ale nie miałem większej ochoty na jedzenie. Nie chciałem także całkowicie odmawiać pożywienia, bo wiedziałem, że to tylko zmartwi Mikleo, nie wspominając już o treningu.
- Ale zjemy razem jedną porcję – powiedziałem w końcu z rezygnacją.
- Oczywiście – zgodził się Mikleo. Kątem oka zaobserwowałem, jak usta mojego przyjaciela unoszą się w triumfalnym uśmiechu.
- I to ma być mała porcja – dodałem szybko. Musiałem ustalić granice, bym znów nie przeżył podobnego zaskoczenia co rano.
- Dobrze. Idziemy zatem? – spytał, patrząc na mnie wyczekująco. Zastanawiałem się jeszcze przez kilka sekund, ale w końcu pokiwałem głową.
Mikleo wydostał się z mojego uścisku i wstał z ziemi, a ja, chcąc nie chcąc, również musiałem podnieść się do pionu. Kiedy to uczyniłem mogłem przysiąc, że zauważyłem jak mój anioł posyła Lailah porozumiewawcze spojrzenie. To było bardzo niesprawiedliwe. Oni są w zmowie, a ja jestem sam i muszę spełniać ich wymogi, aby móc dalej ćwiczyć.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w pokoju przydzielonym mi i Mikleo, zaburzając tym samym spokój niewinnemu Lucjuszowi. Kot, który dotychczas spał sobie na łóżku, zmienił swoją pozycję, kiedy tylko wyczuł szczeniaka i nie spuszczał z niego wzroku, kiedy ten kręcił się między nogami mojego przyjaciela. Jestem przekonany, że w jego złotych ślepiach pojawiło się coś na kształt zazdrości.
Z braku miejsca Lailah i Yuki musieli udać się do pokoju białowłosej, zabierając ze sobą psa; oczywiście obiecaliśmy chłopcu, że kiedy tylko zjemy przyjdziemy po niego i będziemy trenować dalej, ponieważ nie chciał nas opuszczać. Dopiero kiedy drzwi się za nimi zamknęły kot zeskoczył z łóżka i przyszedł powitać się ze mną, olewając mojego anioła. Najwidoczniej zwierzak poczuł się oszukany.
- Tej zupy jest za dużo – wymamrotałem przyglądając się porcji, którą podał mi przyjaciel.
- To naprawdę mała porcja – odparł chłopak, przysuwając swoje krzesło bliżej mnie. – Nakarmić cię? – spytał złośliwie zauważając, jak bez większego przekonania grzebię łyżką w zupie.
- Potrafię jeść sam – burknąłem po czym wziąłem pierwszy łyk. Może wcześniej byłem troszeczkę głodny, ale zauważając jak wiele zupy mi wlano, apetyt od razu mi przeszedł.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz