piątek, 19 czerwca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Pokiwałem głową na jego słowa, ponieważ nie miałem za bardzo możliwości odpowiedzieć. Starałem się chociaż troszkę powstrzymać od szczękania zębami, ale marnie mi to wychodziło. Coś czułem, że gdybym zamknął oczy na więcej niż trzy sekundy odpłynąłbym, nie zważając na to, że jestem w lodowatej wodzie. Czułem, jak powoli zaczynały mi drętwieć kończyny. Szczerze, nie miałem za bardzo innych możliwości, musiałem dać radę. W przeciwnym wypadku to się nie skończy dla mnie najlepiej.
Na znak Mikleo wziąłem głęboki wdech i zanurkowałem. Woda była ciemna i lodowata, co ani trochę nie napawało mnie optymizmem. Nie potrafiłem dostrzec drogi wyjścia, o której wcześniej wspominał mi Mikleo, ale skoro on ją widział, to musiała gdzieś tam być. Poczułem, jak chłopak splata nasze palce i ciągnie mnie w ciemność, a ja pozwoliłem się mu ciągnąć, całkowicie mu ufając. Tylko w nim nadzieja na to, że wyjdę z tego żywy.
Miałem wrażenie, że droga ciągnie się w nieskończoność, a ja jedynie spowalniam mojego przyjaciela. Coraz bardziej traciłem siły i coraz powolniej się poruszałem. Zmuszałem się do dalszego płynięcia, ale w takich wypadkach sama silna wola nie wystarczała. W pewnym momencie poczułem nieprzyjemne kłucie w piersi, najwidoczniej zaczynało mi brakować powietrza. Anioł musiał zaraz to zauważyć, bo zbliżył się do mnie i złączył nasze usta, dzieląc się tym samym ze mną drogocennym tlenem.
~ Jeszcze kawałek, dasz radę – usłyszałem w myślach, na co pokiwałem głową. Musiałem mu zaufać i wierzyć na słowo, że to faktycznie tylko kawałek. Długo nie wytrzymam w takim stanie.
Na szczęście chłopak nie okłamał mnie. Po strasznie dłużących się dla mnie kilkunastu sekundach wypłynęliśmy na powierzchnię. Kiedy tylko wyczołgałem się na brzeg, od razu zrzuciłem z siebie plecak i się położyłem na ziemi, nie mając siły na nic. Zamknąłem oczy, łapczywie łapiąc powietrze i jednocześnie drżąc z zimna. Miałem serdecznie dosyć wszystkiego, najchętniej zasnąłbym tu gdzie jestem, bez względu na to, gdzie leżę i że umieram z zimna.
- Nie zasypiaj mi tutaj – usłyszałem uszczypliwy głos przyjaciela i zaraz poczułem, jak sprzedaje mi kuksańca w bok. Od razu otworzyłem oczy, patrząc na niego z wyrzutem.
Niepewnie podniosłem się do siadu, pocierając mocno ramiona, aby choć troszkę się ogrzać. By nie zasnąć, przyglądając się poczynaniom mojego przyjaciela. Mikleo ani myślał położyć się obok mnie i odpocząć. Najpierw pozbył się z naszych rzeczy tej nieprzyjemnej lodowatej wody, a następnie wyjął z plecaka wszystkie koce i mnie nimi okrył. Od razu bardziej się nimi opatuliłem, starając się chociaż troszkę uspokoić drżące ciało. Widziałem, że chłopak się o mnie martwi, chociaż niepotrzebnie. Przecież żyłem, co prawda trochę się trząsłem, ale zaraz mi przejdzie.
- A co z tobą? – wydukałem, patrząc na niego z pretensją. Przecież nie tylko ja wylądowałem w lodowatej wodzie.
- Ja czuję się dobrze – burknął, rozglądając się po jaskini. Westchnąłem cicho, domyślałem się, że chłopak był nieco poddenerwowany, w końcu jesteśmy w kompletnie obcym miejscu, ale jemu też grozi wyziębienie.
- A wiesz, jak skutecznie kogoś rozgrzać? – spytałem, uśmiechając się do niego słodko.
- Sorey… - chłopak wywrócił oczami na moje słowa. – Naprawdę nie sądzę, aby była to odpowiednia chwila na takie rzeczy.
- Chodziło mi o przytulanie, ale bardzo podoba mi się twój tok myślenia – wyszczerzyłem się do niego, troszeczkę mocniej wtuliłem się w koce.
Chłopak zarumienił się delikatnie i pokazał mi język. Finalnie jednak usiadł obok mnie i wtulił się w moje ciało. Zamknąłem go w mocnym ucisku i wtuliłem twarz w jego włosy. Podczas naszej podwodnej „podróży” gumka zsunęła się z kosmyków Mikleo. Po całej mojej pracy pozostało tylko wspomnienie i nieliczne kwiaty lawendy w jego włosach.
. Był mi nieco cieplej, ale moje ciało jeszcze drżało z zimna. Przymknąłem oczy, cicho wzdychając i ciesząc się jego bliskością.
- Nie śpij – usłyszałem zmartwiony głos Mikleo. Wymruczałem pod nosem klasyczne „chociaż pięć minutek” jedynie mocniej się w niego wtulając. Miałem wszystko, co jest potrzebne do snu: kocyk, a nawet trzy, oraz mojego anioła. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba. – Musimy się stąd wydostać i iść do Yuki’ego. Później się położysz, obiecuję.
Westchnąłem cicho na jego słowa. Fakt, Yuki pewnie teraz umiera ze strachu o nas. Ze względu na niego, powinniśmy się pospieszyć.
Mój przyjaciel przeniósł jedną ze swoich dłoni na mój policzek, chcąc zapewne sprawdzić, czy jestem jeszcze zziębnięty. I najwidoczniej byłem, sądząc po jego zmartwionym spojrzeniu. Uśmiechnąłem się do niego ciepło, chcąc go chociaż troszkę uspokoić. Przecież nic mi nie było. Teraz troszkę było mi zimno, ale ogólnie dobrze się czułem. No, może poza faktem, że płuca trochę mnie bolały i jedne, na co miałem teraz ochotę to sen, ale nie musi o tym wiedzieć, zwłaszcza o tym pierwszym.
- Możemy iść, dam radę – powiedziałem cicho i z zaskoczeniem stwierdziłem, że brzmiałem na bardzo słabego. – Nie każmy Yuki’emu czekać.
Chłopak spojrzał na mnie niepewnie, ale pokiwał głową; postanowił uszanować moje zdanie. Kiedy wstaliśmy z ziemi, od razu zacząłem ściągać z siebie koce i je składać, ku niezadowoleniu swojego ciała oraz mojego anioła. Nie zamierzałem jednak paradować w kocach po jaskini, nie wiadomo, jak głęboko pod ziemią byliśmy i z czym będziemy się mierzyć. Szczerze miałem jednak nadzieję, że z niczym nie będziemy walczyć. Siłę na wędrówkę znalazłem, ale na walkę z jakimś stworem zamieszkującym tę jaskinię – niekoniecznie.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz