Na dźwięk jego słów poczułem nieprzyjemny dreszcz, przebiegając przez moje ciało, nie byłem przekonany do tego pomysłu historia tego człowieka i to jak potraktował inne anioły, przerażało mnie, nigdy nie chciałbym chyba stanąć twarzą w twarz z tym potworem, już w jaskini nie umiałem się oprzeć pokusie odkrycia prawdy na jego temat, mój umysł odcięty od ciała sam decydował co w danym momencie zrobić. Straciłem kontakt z przyjacielem, z powodu głosu dudniącego w mojej głowie nie chciałbym, aby to znów się powtórzyło, jeśli ten pasterz łaknie krwi anioła, na niewiele mogę mu się przydać, zapewne nawet nie mogąc się przednim bronić.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł - Mruknąłem cicho, wtulony w ciepłe ciało przyjaciela odczuwając przy nim błogi spokój, który znikał, gdy tylko myślami wracałem do przeklętych ruin, wciąż czułem to dziwne nawoływanie, mój umysł pragnął tam wrócić, pragnął dowiedzieć się czegoś więcej, ciało natomiast odczuwało słabość, czułem upływającą zemnie energię, nie wspominałem o tym przyjacielowi, nie chcąc, aby zaczął się martwić, nie ma przecież, o co dam sobie radę jutro rano wyruszymy w drogę powrotną, muszę się trzymać, tak niewiele zostało.
- Dlaczego nie? Jeśli jest zagrożeniem dla aniołów w szczególności dla ciebie i Yukiego to.. - Zaczął, kiedy to przerwałem mu, odsuwając głowę od jego ciała.
- To nie powinniśmy się narażać, pokonajmy pana nieczystości, później zastanówmy się co robić dalej - Odparłem, czując narastającą irytację budzącą się w mojej głowie, nie chciałem tak reagować, to wszystko było znacznie silniejsze ode mnie, tamto miejsce stanowczo odbiło się na mojej psychice, a ja nie potrafiłem sobie z tym poradzić.
- Miki, ale spokojnie przecież dobrze o tym wiem, nie naraziłbym was na niebezpieczeństwo, aby nie poradzę sobie sam - Starał się uspokoić mnie odrobinkę, co słabo mu szło, gdy tylko mówił o pasterzu, czułem złość, podświadomie moje ciało chciało się chronić, jednocześnie walcząc z zagrożeniem, nie wiedziałem co myśleć, byłem zmęczony, zarzekałem się, że dam radę całą noc pilnować nas przed zagrożeniem koniec końców nie mając na to siły.
- Stworzę dziś na noc tarczę, wszyscy powinniśmy się porządnie wyspać - Zmieniłem temat, całkowicie uciekłem od problemu, nie mając siły o nim rozmawiać. Stworzyłem więc tarcze, wracając na swój koc, nie przepadałem za takim sposobem bezpieczeństwa, tarcza pobierała moc, której może zabraknąć po przekroczeniu pewnego limitu, jeśli stałoby się to w nocy, podczas snu moglibyśmy stracić życie, czego zawsze najbardziej się obawiałem.
Zmęczony a do tego zirytowany poczułem ciało Soreya przytulające się do mnie od tyłu, położyłem odruchowo dłonie na jego dłoniach, odrobinkę się uspokajając, jeszcze przed chwilą czułem się tak dobrze, a teraz nie miałem siły zupełnie na nic, pragnąc spokojnego snu.
- Nie gniewaj się - Wyszeptał, całując mój kark, mocniej wtulając się w moje ciało, nakrywając nas ciepłym kocem.
- Nie gniewam, muszę odpocząć - Przyznałem, zamykając swoje oczy, dość szybko odpływając, pogrążony w swoim własnym świecie.
***
Obudziłem się w nocy, czując narastający ból w klatce piersiowej, nie mogąc oddychać, z trudem podniosłem się do siadu, unosząc głowę w stronę ruin. W ciemnościach dostrzec mogłem człowieka, ludzkie stworzenie stało niedaleko, szczerząc się do mnie swoim obrzydliwym uśmiechem.
Z jego dłoni ciekła świeża krew, oblizał palce zadowolony z siebie, zrobił dwa kroki w moją stronę, stając w blasku księżyca. Moje ciało zastygło, nie wiedziałem, co się dzieje, przede mną stał pasterz ten sam którego posąg widziałem. Chcąc coś powiedzieć, poruszyć się zerknąłem kątem oka na przyjaciela, nie było go, nikogo nie było, byłem tylko on i ja, nie mogłem nic zrobić, patrząc na podchodzącą coraz to bliżej mnie istotę. Z moich ust popłynęła krew, zaskoczony próbowałem się poruszyć, czując ostry ból przebicia ciała na wylot.
- Miki, ale spokojnie przecież dobrze o tym wiem, nie naraziłbym was na niebezpieczeństwo, aby nie poradzę sobie sam - Starał się uspokoić mnie odrobinkę, co słabo mu szło, gdy tylko mówił o pasterzu, czułem złość, podświadomie moje ciało chciało się chronić, jednocześnie walcząc z zagrożeniem, nie wiedziałem co myśleć, byłem zmęczony, zarzekałem się, że dam radę całą noc pilnować nas przed zagrożeniem koniec końców nie mając na to siły.
- Stworzę dziś na noc tarczę, wszyscy powinniśmy się porządnie wyspać - Zmieniłem temat, całkowicie uciekłem od problemu, nie mając siły o nim rozmawiać. Stworzyłem więc tarcze, wracając na swój koc, nie przepadałem za takim sposobem bezpieczeństwa, tarcza pobierała moc, której może zabraknąć po przekroczeniu pewnego limitu, jeśli stałoby się to w nocy, podczas snu moglibyśmy stracić życie, czego zawsze najbardziej się obawiałem.
Zmęczony a do tego zirytowany poczułem ciało Soreya przytulające się do mnie od tyłu, położyłem odruchowo dłonie na jego dłoniach, odrobinkę się uspokajając, jeszcze przed chwilą czułem się tak dobrze, a teraz nie miałem siły zupełnie na nic, pragnąc spokojnego snu.
- Nie gniewaj się - Wyszeptał, całując mój kark, mocniej wtulając się w moje ciało, nakrywając nas ciepłym kocem.
- Nie gniewam, muszę odpocząć - Przyznałem, zamykając swoje oczy, dość szybko odpływając, pogrążony w swoim własnym świecie.
***
Obudziłem się w nocy, czując narastający ból w klatce piersiowej, nie mogąc oddychać, z trudem podniosłem się do siadu, unosząc głowę w stronę ruin. W ciemnościach dostrzec mogłem człowieka, ludzkie stworzenie stało niedaleko, szczerząc się do mnie swoim obrzydliwym uśmiechem.
Z jego dłoni ciekła świeża krew, oblizał palce zadowolony z siebie, zrobił dwa kroki w moją stronę, stając w blasku księżyca. Moje ciało zastygło, nie wiedziałem, co się dzieje, przede mną stał pasterz ten sam którego posąg widziałem. Chcąc coś powiedzieć, poruszyć się zerknąłem kątem oka na przyjaciela, nie było go, nikogo nie było, byłem tylko on i ja, nie mogłem nic zrobić, patrząc na podchodzącą coraz to bliżej mnie istotę. Z moich ust popłynęła krew, zaskoczony próbowałem się poruszyć, czując ostry ból przebicia ciała na wylot.
- Ty będziesz następny - Głos zadudniał w moich uszach, uśmiech nie znikał, a ja nie mogąc nic zrobić, opadłem na ziemię, tracąc kontakt z rzeczywistością.
Krzyknąłem głośno, podrywając się do siadu, szybko zakrywając sobie usta, nie obudziłem Yuki'ego, z czego się cieszyłem. Obudziłem natomiast Soreya, który podniósł się gwałtownie. Nie wiedząc, co się dzieje.
- Mikleo? - Wypowiedział zmartwiony moje imię, dotykając mojego policzka.
Zagryzłem dolną wargę, starając się uspokoić, jeszcze nigdy nie przeżyłem na własnej skórze koszmaru, z jednej strony to, coś nowego czego nie chce już nigdy czuć. Moja bariera znikła, przez strach straciłem nad nią kontrolę, potrzebując czasu, aby znów się uspokoić. - Koszmar? - Starał się, nawiązać zemną kontrakt wzrokowy, tu dzierż słowny. Teraz rozumiałem, jak strasznie się czuł, gdy śniły mu się koszmary to coś naprawdę strasznego.
- On tu był - Jedyne co potrafiłem powiedzieć, moje serce waliło jak szalone, pierwszy raz w życiu to ja nie wiedziałem co się dokoła dzieje, pogrążony w strachu i niezrozumieniu, nigdy już nie chce czuć się w ten sposób..Już nigdy.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz