środa, 10 czerwca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Uśmiechnąłem się do niego niepewnie i wtuliłem bardziej policzek w jego dłoń. Pragnąłem jego bliskości, i to bardzo, ale jednocześnie czułem się obrzydzenie wobec swojego ciała i własnych czynów. Nadal nie uważałem, abym zasługiwał na jego miłość oraz wybaczenie, ale Mikleo chce, abym powrócił do „normalności”. Nie uważałem, aby było to w pełni możliwe, ale muszę spróbować. Nawet nie dla siebie, ale właśnie dla niego.
Pokiwałem niepewnie głową, obserwując powoli pojawiający się na jego twarzy piękny uśmiech. Nawet nie chodziło mi o obiecaną nagrodę, po prostu chciałem zobaczyć jego radość oraz to, jak jego wargi unoszą się na delikatnym śmiechu. Mikleo zasługiwał na szczęście i skoro wybaczył mi ten straszny czyn, ja muszę zapewnić mu spokój ducha.
Chłopak złożył na moim czole lekki pocałunek i powrócił na swoje miejsce. Nie byłem optymistycznie nastawiony do dalszego jedzenia, już czułem się pełny po tych kilku łykach, ale już się zgodziłem. Niezbyt pewnie zabrałem się do jedzenia czując na sobie badawcze spojrzenie Mikleo, które na swój sposób mnie motywowało i jednocześnie dekoncentrowało. Po kilkunastu długich minutach odsunąłem od siebie miskę. Co prawda, nie zostało mi jej wiele ale czułem, że jeżeli wcisnę w siebie więcej ta zupa długo nie pozostałaby w moim żołądku.
- Już nie mogę – wymamrotałem, patrząc na jego przepraszająco. W końcu obiecałem mu, że zjem wszystko, a zostały mi raptem trzy łyżki, może cztery, i zawiodłem.
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie, a następnie nachylił się nade mną i pocałował mnie w kącik warg, a następnie przysunął talerz z zupą do siebie. Zauważywszy moją niepewną minę, poczochrał delikatnie moje włosy.
- Dobrze ci poszło – powiedział łagodnie zabierając się do zjedzenia tych czterech łyżek.
Kiedy chłopak zjadł już wszystko, od razu wstał i na powrót usiadł na moich kolanach. Złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, czym mocno mnie zaskoczył: coś miłego miało mnie spotkać, gdybym zjadł wszystko, a tu proszę. Nie, żebym narzekał, to bardzo przyjemna niespodzianka. Z chęcią odwzajemniłem pocałunek i pozwoliłem, by Mikleo popchnął mnie na poduszki. Ostrzegawcza lampka zapaliła mi się dopiero w chwili, kiedy poczułem przyjemny dreszcz wywołany jego dotykiem, który przebiegał po moim ciele.
- Obiecaliśmy coś Yuki’emu – powiedziałem, zwracając tym samym na siebie uwagę przyjaciela. Z jego piersi wydobyło się ciężkie westchnięcie, najwyraźniej bardzo pragnął czyjegoś dotyku.
- Masz rację – przyznał, niespecjalnie pocieszony. – Ale wieczorem, kiedy będziemy sami… - dodał, delikatnie podgryzając moją dolną wargę.
Posłałem mu ciepły uśmiech nie za bardzo wiedząc jednocześnie, jak się zachować. Z jednej strony cieszyłem się i nie mogłem się doczekać tego wieczoru, ale z drugiej nadal czułem wyrzuty sumienia za te wszystkie okropne rzeczy, jakie uczyniłem wobec niego będąc złym. Miałem nieprzyjemne wrażenie, że Mikleo robi wszystko, bym tylko o tym zapomniał.
Następne kilka godzin spędziliśmy w ogrodzie skupiając się na zabawach z Yukim. Nie było żadnego treningu, ale nie narzekałem na to. W ostatnich dniach poświęcaliśmy chłopcu mało uwagi, a w końcu to było jedynie dziecko i należało się nim zajmować. Już się zdążyłem popisać i przez moje niezaangażowanie Zaveid znacząco wpłynął na psychikę malca swoim głupim gadaniem, przecież w życiu nie byłbym w stanie się go „pozbyć”. Przyzwyczaiłem się do obecności Yuki’ego i na swój sposób pokochałem, chociaż nie uważałem, abym był dla niego odpowiednim wzorem. Ten mały dzieciak stał się kolejnym powodem, dla którego powinienem powrócić do siebie.
Chłopiec padł jeszcze zanim słońce zaszło, dlatego wczesnym wieczorem wszyscy wróciliśmy do swoich pokoi. Na szczęście obyło się bez wciskania we mnie kolacji, za co byłem Mikleo bardzo wdzięczny: absolutnie nie miałem ochoty na jedzenie czegokolwiek, nawet jeżeli miałbym tym samym sprawić przyjemność Mikleo.
Przez ogrom zabawy z chłopcem zapomniałem całkowicie o obietnicy mojego przyjaciela. Byłem zaskoczony obrotem spraw: wyszedłem odświeżony z łazienki i usiadłem na łóżku, a chłopak popycha mnie na poduszki i siada na mnie.
Czując, jak podwija moją koszulkę i zaczyna składać na mojej klatce delikatnie pocałunki, które schodziły coraz niżej, nie wytrzymałem. Ująłem jego podbródek i uniosłem go tak, by mógł na mnie spojrzeć. Mikleo był aniołem. A co za tym szło, był, był dobry i pewnie nie chciał, by zżerały mnie wyrzuty sumienia. Musiałem być przekonany, że nie zmusza się do niczego tylko przez moje niskie poczucie wartości.
- Nie czujesz odrazy wobec mnie? – spytałem, niepewnie przesuwając dłoń na jego policzek. W końcu go zdradziłem, a mimo to chłopak pragnął mojej bliskości. Kompletnie nie rozumiałem, dlaczego anioł nadal przy mnie trwał: mógł przecież znaleźć sobie kogokolwiek innego, kogoś, na kogo faktycznie zasługuje. Nie potrzebuje kogoś tak obrzydliwego, jak ja.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz