W duchu cieszyłem się z tak cudownego faceta, jak Sorey, może czasem troszeczkę głupiutkiego, ale i tak najbardziej kochanego na świecie. Nie wiem jak ale on zawsze wie, jak mnie pocieszy, nie potrzebując do tego zbyt wielu słów, kocha mnie, a ja kocham jego i chyba to wystarczy mi do pełni szczęścia.
- Ja ciebie też kocham Sorey - Przyznałem, przytulając się do mojego męża, zamykając na chwilę oczy, odczuwając coraz to większe zmęczenie, chyba najwyższa pora wypić szybciutko gorącą czekoladę i wraz z mężem pójść do łóżka, aby wyspać się przed jutrzejszym dniem, który nie będzie ani troszeczkę prostszy od tych pozostałych. Sam na cały dom, dwójkę dzieci, dwójkę zwierzaków i męża, nie jestem w stanie, zrobić wszystkiego co sobie zaplanowałem, ciągle musząc dostosować się do zaistniałej sytuacji, która przyznam, prosta nie była, ale i z tym mogłem, a nawet musiałem sobie poradzić przynajmniej do czasu pełnego powrotu do zdrowia mojego męża.
- Idziemy spać? - Zapytał, Sorey odsuwając się ode mnie, całując wierzch mojej dłoni.
- Tak oczywiście - Zgodziłem się wynikające czekoladę, która przecież nie mogła się zmarnować, dzieląc się na pół z mężem, który również chętnie wypił tę cudowną słodką rozkosz.
Zadowolony po wypiciu napoju ruszyłem za moim ukochanym człowiekiem, pozwalając się mu prowadzić, prosto do łóżka przytulając się do mnie pod kołdrą, pozwalając mi zrobić to samo.
- Kocham cię owieczko - Powtórzył, ponownie wyznając mi swoje uczucia, najwidoczniej upewniając się, czy aby na pewno jestem tego świadom.
Odruchowo zaśmiałem się, wtulając mocniej w jego ciało, całując go w policzek.
- Wiem, kocham cię Sorey - Zapewniłem, kładąc głowę na jego klatce piersiowej, zamykając swoje zmęczone oczy, odpływając do krainy Morfeusza, szybciej niż mógłbym w ogóle przypuszczać.
Dnia następnego obudziłem się wyjątkowo bardzo późno, najwidoczniej zmęczony ostatnimi dniami podnosząc się energicznie z łóżka. Zaspałem, Misaki nie zdąży do szkoły.
Zmartwiony nawet nie dostrzegłem braku obecności męża, którego spotkałem na dole, nie mogąc nigdzie znaleźć córki.
- Dzień dobry Owieczko - Usłyszałem ten jego biedny zachrypiały głos.
- Dzień dobry, nie widziałeś może Misaki? Zasłałem i nie wiem, czy mała zdąży do szkoły - Przyznałem, przecierając dłonią zmęczone oczy.
- Nie martw się, odprowadziłem już naszą córkę do szkoły, czuje się dziś lepiej, a ty byłeś zmęczony, dla tego pozwoliłem sobie na odprowadzenie małej do szkoły - Przyznał, wywołując u mnie ciche westchnięcie, no i tego mogłem się spodziewać, spuścić go na chwilę z oczu i już kombinuje, a potem będzie narzekać, że źle się czuje.
Nie komentując tego, usiadłem zmęczony przy stole, cicho przy tym ziewając, szczerze mówiąc, byłem zmęczony i szczerze było mi wszystko jedno. Mój mąż jest dorosły i skoro nie rozumie, że takim zachowaniem sobie szkodzi, nie będę już się z nim kłócić, nie mam szczerze na to nawet siły.
- Idź odpocznij, a ja zajmę się wszystkim - Przerwał cisze, podchodząc do stołu, kładąc mi dłoń na głowie, przyglądając się uważnie.
- Nawet nie mydl mi oczu, dopóki nie wyzdrowiejesz, ja nie będę mógł zostawić cię samego z obowiązkami - Przyznałem, nawet nie mając zamiaru z nim o tym dyskutować. Zmęczenie, zmęczeniem z nim jestem w stanie sobie poradzić, nie mając sumienia na pozostawienie chorego Soreya ze wszystkimi domowymi obowiązkami..
<Pasterzyku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz