A ten znowu z tą kaczką... o co mu z nią chodziło i skąd się ona tam wzięła, nie mam pojęcia i nie mam siły, aby się z nim o to kłócić, chociaż nie podoba mi się, kiedy tak do mnie mówi. Gdyby to jeszcze miało sens, to może jakoś bym to przeżył, ale to przezwisko absolutnie nie miało żadnego sensu, a przynajmniej w moich oczach. W jego chyba musiało mieć, skoro go używał... i to mi mówią, że mam dziwną logikę.
Nie do końca zadowolony z tego, że nie mogłem nawet porządnie pocałować własnego męża, zacząłem przygotowywać sobie do picia kawę, gdyż jeszcze nie do końca się rozbudziłem, jednocześnie myśląc nad tym balem. Trzeba było odświeżyć troszkę te nasze bardziej odświętne stroje, ponieważ chyba ostatni raz mieliśmy je na sobie, kiedy wybieraliśmy się na wesele Alishy, a to było... cóż, to było bardzo dawno temu, jeszcze przed narodzeniem Merlina. I trzeba także zastanowić się, co z dziećmi. Misaki była już na tyle duża, że chyba moglibyśmy ją wziąć ze sobą, o ile oczywiście będzie tego chciała, ale Merlin raczej nie nadawałby się na takie święto. Tylko z kim moglibyśmy go zostawić...? Pierwszą osobą, która przychodzi mi do głowy, jest pani mama Mikleo, no ale to już jest w ten weekend, i mieszka ona dosyć daleko, więc musiałbym jak najszybciej do niej wyruszyć i się spytać, czy mogłaby przez jeden wieczór zaopiekować się wnukiem. I muszę wziąć jeszcze pod uwagę to, że może się nie zgodzić, bo też może mieć inne plany... porozmawiam późnej o tym z Mikleo, może on będzie miał jakiś pomysł.
Ciche miauczenie naszej Coco wyrwało mnie z zamyślenia. Nasza kotka najwidoczniej była głodna, bo siedziała przy swojej miseczce, patrząc na mnie wyczekująco. Był czas, kiedy to bałem się, że nasza kotka jest w ciąży, a ona po prostu była... cóż, po prostu bardzo dobrze jej się wiodło. I to chyba za dobrze. Muszę chyba w końcu pilnować, co je i ile je, bo go nie jest dla niej za zdrowe. A z tego co wiem, to przed odprowadzeniem Misaki dawałem jej troszkę tego jedzonka.
- Miki, dawałeś jej coś do jedzenia? – spytałem, kiedy Mikleo wrócił z tym małym demonem do pokoju.
- Tak, krótko przed tym, jak wróciłeś – powiedział, na co westchnąłem cicho. Dwa razy dostała i teraz chce trzecią porcję, ta kotka jest niemożliwa.
- Więc przykro mi Coco, ale przechodzisz na dietę. Następna porcja dopiero w południe – powiedziałem do kotki, z czego nie była zadowolona. No cóż, nie możemy pozwolić, by nasza Coco była aż taka grubiutka.
- A ty powinieneś ograniczyć kawę, która to już dzisiaj? – usłyszałem niezadowolony głos Mikleo. No tak, ostatnio nie za bardzo zwracał mi uwagę na to, ile jej piję, więc teraz musiał mi trochę ponarzekać. To już był taki jego cykl; przez pewien czas spokój, a później przypominanie, i tak w kółko...
- Dopiero druga, więc nie masz co się martwić. Zresztą, to nie jest takie ważne teraz. Zastanawiałem się, co zrobić dziećmi na czas balu. Chyba Misaki moglibyśmy zabrać ze sobą, ale Merlin wydaje się za mały – wyjaśniłem mu swoje obawy, popijając ten cudowny napój bogów. Ktokolwiek wypatrzył cudowne właściwości tej rośliny jest geniuszem.
- Jestem duży – burknął chłopiec, pusząc swoje policzki.
- Oczywiście, że jesteś duży. Jak nasza Coco – powiedziałem spokojnie, nie za wiele sobie robiąc z jego oburzenia.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz