Zachowanie mojego męża trochę mnie dezorientowało. Niby był na mnie obrażony za... sam nie wiem, za uśmiechanie się do mojego kolegi z pracy? To jest najbardziej trafny powód, przynamniej tak mi się wydawało. Wracając, był na mnie obrażony na tyle, by nie odzywać się do mnie przez pół dnia, a mimo to kazał mi pójść na górę do pokoju i się do mnie przytulił. Ale też na moje „dobranoc” nie odpowiedział, chociaż może dlatego, że już spał... sam nie wiem. I nie wiem, jak dzisiaj mam go traktować. Mam się do niego odzywać normalnie, czy znów będzie mnie traktować jak powietrze...
- Misaki, czy ty nie masz wystarczająco dużo farbek? – spytałem, kiedy dziewczynka spytała, czy kupię jej jakiś dziwny zestaw. Jak ja uwielbiam zakupy z dziećmi, które chcą wszystko, co kolorowe, słodkie bądź urocze, a tego w porannych godzinach jest multum.
- No niby mam, ale tu są nowe kolory, których jeszcze nie mam – wyjaśniła, robiąc słodkie oczka, które na mnie nie działały, a mogłyby, gdybym tyko nie natykał się na farby w domu na każdym kroku.
- Mhm, dwa nowe kolory i dwadzieścia takich, jakich już masz. Wykończysz te farby, które masz w domu i wtedy kupię ci nowe – wyjaśniłem spokojnie, kupując kilka owoców, na które miałem ostatnio wielką ochotę. – Skoro masz wszystko, to nie ma sensu kupować ci kolejne rzeczy, musisz się tego nauczyć. Odkładaj to i wracamy do domu.
Niepocieszona Misaki posłusznie odłożyła farbki i już mogliśmy wracać do domu. Merlin był dzisiaj coś jakoś tak strasznie grzeczny, na co oczywiście nie narzekałem, tylko po prostu było to niespotykane u niego. Cóż, oby był taki jak najdłużej, jeden obrażony mi w domu wystarczy.
Po przekroczeniu progu od razu wiedziałem, że Mikleo był na nogach, a sądząc po zapachach, był w kuchni. Zerknąłem na zegar, którego wskazówki wskazywały chwilę po dwunastej. Nie za wcześnie na przygotowywanie obiadu...? Dopiero co przygotowywałem dzieciom śniadanie, nie wydaje mi się, by były głodne, no ale ja się tam nie znam. Kazałem Misaki pójść z Merlinem do łazienki i pomóc mu umyć ręce, a samemu poszedłem do kuchni, by właśnie tam umyć ręce i rozpakować zakupy.
- Hej. Nie za wcześnie będzie ten obiad? – zapytałem cicho i dosyć niepewnie męża, który nawet nie zerknął w moją stronę, całkowicie skupiony na krojeniu czegoś.
- Muszę się na czymś skupić – wyjaśnił po chwili jakimś takim obojętnym tonem, nie dając mi tym samym żadnej podpowiedzi odnośnie tego, czy jest na mnie zły czy nie.
- Nie wychodziłeś już dłuższy czas z domu. Nie chciałbyś wyjść nad jezioro? Jestem pewien, że Misaki ucieszy się z tego, że znów nauczy się jakichś nowych sztuczek – zapytałem spokojnie, układając owoce w koszyku.
- Jak będę chciał wyjść, to wyjdę – stwierdził, na co westchnąłem cicho. To brzmiało, jakby potrzebował tego wyjścia, no ale ja się tam nie znam.
- Owieczko, czy ty nadal jesteś na mnie zły? – zapytałem bezpośrednio, chcąc wiedzieć na czym stoję.
- Nie jestem. Co sprawia że tak myślisz?
- No ty to sprawiasz. Zachowujesz się, jakbyś był obrażony, a ja nie mam pojęcia, za co – wyjaśniłem, mając troszkę dość tych podchodów. Nie miałem za bardzo siły czy też chęci na takie zabawy, a coś czułem, że przez tę pracę, albo raczej mojego nowego współpracownika Miki będzie chodzić taki nerwowy przez najbliższe kilka dni, jak nie tygodni, dlatego jak najdosadniej chciałem mu wytłumaczyć, że tylko jego kocham. Jaki ja musiałem być dla niego upierdliwy kiedy byłem zazdrosny... postaram się już więcej taki nie być.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz