Westchnąłem ciężko, tego właśnie się po nim spodziewając, uparty jak osioł, nie weźmie ziół, bo nie będzie znosił tego okropnego smaku, bo przecież lepiej przysłowiowo umierać niż wypić lekarstwo i wyjść szybciej z przeziębienia, które nie jest przyjemnym doznaniem. Ale po co mnie słuchać, jedli jest taki uparty, niech się męczy, ja nie mam zamiaru się z nim kłócić, bo to jak uderzenie głową w ścianę, ściana stoi niewzruszona, a ciebie boli z tego wszystkiego głową.
- Jeśli tak uważasz, nie będę cię do nich zmuszać, sam weźmiesz je, gdy będziesz gotowy - Odpuściłem, dając mu wolną rękę, skoro lubi, gdy go boli, ja nie będę przecież odbierać mu tej przyjemności. A to zawsze ja słyszę, że jestem małym masochistycznym aniołem.
- Nie wezmę, prędzej umrę - Burknął, kaszląc niemiłosiernie, ledwo łapiąc oddech.
- Jak tak dalej pójdzie, to sam sobie grób wykopiesz - Wyznałem, przecierając zmęczone oczy, zerkając na zegarek. - Idę zrobić śniadanie i coś ciepłego do picia a ty tu leż i pamiętaj, nie próbuj stąd wyjść, w innym wypadku przywiąże cię do łóżka i jeszcze zamknę drzwi na klucz - Ostrzegłem, w sumie to może, nawet będąc w stanie to zrobić, kto mnie tak wie.
Sorey westchnął ciężko, kiwając łagodnie głową. I właśnie tak ma być, póki on nie będzie mi przeszkadzał nic się złego nie stanie.
Zadowolony ze zrozumianej przez męża informacji wyszedłem z naszej sypialni, idąc do kuchni, gdzie przebywała już moja mama, coś już górując.
- Dzień dobry Mamo - Przywitałem się, stając obok niej, zerkając na to, co tam sobie pichci. - Mogłaś, nic nie przygotowywać ja bym coś zrobił - Dodałem, nie chcąc, aby moja mama robiła coś dla nas, już i tak bardzo nam pomogła, pilnując dzieci, gdy my świetnie bawiliśmy się na balu u pary królewskiej.
- Dzień dobry Mikleo, mogłam to fakt, ale bardzo chciałam, tym bardziej że masz na głowie chorego męża, pewnie się nie wyspałeś, sądząc po twoich czerwonych oczach - Zauważył, coś, czego po prostu nie dało się ukryć, jestem niewyspany i bolą mnie oczy, ale to nic, muszę zająć się moim mężem, dziećmi, zwierzakami i ugościć mamę jak przystało na rodzica i syna.
- Cóż trochę się nie wyspałem, ale to nic, przecież sobie i z tym poradzę - Zapewniłem, nie mogąc przecież pokazać przed moją mamą zmęczenie, przecież jestem dorosły i już nie raz radziłem sobie w takiej sytuacji, to nie jest już mój pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
- Oczywiście, że sobie poradzisz, jesteś w końcu moim synem - Gdy to mówiła, wydawała się taka szczęśliwa i dumna z tego faktu, ale czy jest z czego? Sam nie wiem, raczej inaczej dobie wyobrażała życie swojego jedynego syna.
Uśmiechając się do mamy, pomogłem jej przygotować posiłek, dla całej rodziny stawiając wszytko na stole, nim dzieci zbiegły na dół, odrobinkę się ze sobą sprzeczając. No tak nowy dzień nowe kłótnie, jak cudownie jest być rodzicem.
Obrażone na siebie dzieci zostawiłem w kuchni wraz z babcią, gdy ja sam zaszedłem do męża, stawiając talerz z jedzeniem ze stoliku.
- Czemu dzieci krzyczą? - Zapytałem zmartwiony tym faktem mąż.
- Jak zwykle się kłócą, nie musisz się tym przejmować, zaplanowałem nad tym - Zapewniłem, zmieniając mężowi okład na nowy.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz