Byłem zaskoczony podziękowaniem ze strony męża, bo przecież nie miał za co. To było normalne, że z nim poszedłem, byłem jego mężem, to po pierwsze, a po drugie, w życiu nie puściłbym go na takie wydarzenie tak cudownie wyglądającego samego. Wystarczyło, że na chwilę spuściłem go z oczu, a już jakaś rozkapryszona księżniczka zakręciła się wokół niego... może jestem za bardzo zazdrosny, ale nie jestem taki bez powodu.
- Nie masz mi za co dziękować, Owieczko. Dla ciebie zrobiłbym wszystko – odpowiedziałem, przenosząc dłoń na jego biodro i przysuwając bliżej siebie, by móc się trochę do niego przytulić.
Może jemu zimno nie było, ale mnie już trochę tak. Kiedy się dzisiaj obudziłem, nie czułem się najlepiej, trochę bolało mnie gardło i byłem pewien, że mi przejdzie, jak się trochę rozbudzę i coś zjem oraz wypiję, no ale nie przeszło. Wręcz przeciwnie, chyba było ze mną nieco gorzej. Pewnie dlatego, że czasem po tańcach, by złapać chwilę oddech wychodziliśmy na taras, gdzie z reguły nie było nikogo, albo jedynie pojedyncze osoby, z którymi nawet dało się porozmawiać i nikt nie próbował poderwać mojego męża... wracając, kiedy tam wychodziłem, nie czułem, by było mi zimno. A zimno było. I ja byłem także trochę spocony, i właśnie chyba przez to mnie troszkę przewiało. Oby mi niedługo to przeszło, nie mogłem być chory, musiałem jeszcze odprowadzić panią mamę do jej domu...
- I ja dla ciebie – przyznał, z przyjemnością przytulając się do mnie z przyjemnością.
- Więc oznacza to, że nie będziesz już więcej powtarzał tego rytuału wyciszenia? – zapytałem z nadzieją, że już więcej tego nie zrobi. Trochę mnie jego zachowanie po tym rytuale niepokoiło, co, jeżeli ma to jakieś większe konsekwencje, których nie jesteśmy w stanie na razie dostrzec...? Lepiej nie ryzykować już więcej go powtarzać. To, że wtedy trochę mi się zasłabło było zwyczajnym niefartem i więcej się już nie powtórzy, a skoro się nie powtórzy, to nie ma po co robić tego rytuału raz jeszcze, proste. Nie chcę, by przeze mnie i moją nieudolność zrobił sobie krzywdę.
- Sorey, podjąłem już decyzję i w żaden sposób na nią nie wpłyniesz. Robię to właśnie dla ciebie, byś już więcej nie musiał nadwyrężać swojego biednego serca – wyjaśnił, na co westchnąłem ciężko.
- Ja nie... Miki, martwię się o ciebie. Co, jeżeli takie regularne powtarzanie tego rytuału odbije się na twoim zdrowiu? Moje serce nie jest ciebie warte – ja oczywiście dalej stałem przy swoim, nie za bardzo chcąc odpuścić.
- Nie mów tak. Jesteś dla mnie wszystkim, więc oddam wszystko, byś jak najdłużej był ze mną. I proszę, zakończmy tę rozmowę, nie podoba mi się, dokąd ona zmierza – powiedział, kiedy byliśmy już całkiem blisko domu. Nie podobało mi się to, że chce się dla mnie tak poświęcać, nie byłem tego wart, ale oczywiście nie potrafił tego dostrzec, co przecież takie oczywiste było. On był Serafinem, ja jedynie człowiekiem. On był niesamowity, piękny, wspaniały, a ja... cóż, a ja byłem po prostu sobą, czyli nikim szczególnym. On był lepszy ode mnie w każdym znaczeniu tego słowa, więc to chyba jasne, że to nie on powinien się poświęcać.
Tego dnia więcej nie wróciliśmy do tej rozmowy, ponieważ na głowie mieliśmy dzieci, które trochę się za nami stęskniły. Pani mama zaproponowała, że zostanie z nami na resztę weekendu, więc nie musieliśmy się przejmować odprowadzeniem jej do domu. Lepiej dla mnie, bo im więcej godzin mijało, tym ja gorzej się czułem, co całkiem dobrze ukrywałem, do czasu... mimo ognia w kominku dalej było mi zimno, ból gardła stawał się coraz to intensywniejszy, a pod wieczór pojawił się jeszcze kaszel, który mnie zdradził przed mężem.
- Wszystko w porządku? – zapytał Mikleo, podczas kiedy pomagałem mu w przygotowaniu kolacji dla wszystkich. Dzieci były zajęte babcią, która z wielką chęcią je zabawiała, dzięki czemu mieliśmy spokój w kuchni.
- Pewnie. Czemu pytasz? – odpowiedziałem, starając się zabrzmieć jak najbardziej swobodnie, co przez zachrypnięty głos średnio mi się udało. Odchrząknąłem cicho, by mój głos był czystszy następnym razem.
- Trochę kaszlesz. I wydajesz się trochę taki nieobecny. Nie przeziębiłeś się wczoraj? – dopytywał dalej, przyglądając mi się z większym niepokojem.
- Trochę przesadzasz, kaszlę, bo trochę mnie drapie w gardle przez to, że mało dzisiaj piłem, i wcale nie jestem nieobecny – powiedział, nie chcąc się przyznać, że coś się ze mną dzieje. Gdyby Miki się dowiedział, wysłałby mnie do łóżka, a ja musiałem mu pomagać z dziećmi...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz