czwartek, 2 lutego 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Nie podobało mi się to nagłe skrzywienie ze strony męża, które na pewno było spowodowane tym, że rana go zabolała, ale po co mi o tym mówić, skoro można udawać, że nic się nie stało... to wszystko przez to, że Mikleo wziął Merlina na kolana, ale jestem też przekonany, że gdybym zabrał młodego, ten wydarłby się w niebogłosy. Cóż, skoro nie chce mi się przyznać, że coś go boli, to niech teraz trochę pocierpi, skoro ja do niego nie przemówię, może ból to zrobi. 
- Dajmy jej tydzień, albo dwa. Urodziła wczoraj, więc niech sobie trochę odpocznie, niech dziecko też troszkę wypocznie i nabierze odporności. I ty też musisz troszkę wydobrzeć – powiedziałem spokojnie, nie za bardzo odczuwając szczególną potrzebę, by się spieszyć. Po Mikim wiedziałem, jak strasznie kobieta czuje się po urodzeniu dziecka, więc nie ma co jej męczyć, a poza tym też chyba nie wypadałoby przychodzić z pustymi rękami. Pewnie to dziecko i tak będzie miało wszystko, czego tylko będzie chciało, no ale jakieś słodkie śpioszki czy ubranka zawsze się przydadzą. Zresztą, to i tak miał być taki symboliczny podarek. Wkrótce chyba trzeba będzie się także rozejrzeć za jakimś medalikiem do chrztu, bo o ile dobrze kojarzyłem, tak się robiło...
- No dobrze. A napisała ci, jakie mu imię nadali? – dopytywał, ewidentnie ciekaw, jak się ma mały królewicz. Pewnie gdy tylko go zobaczy, będzie chciał go wziąć na ręce. Taki mały bobas za wiele nie ważył, ale Mikleo nadal nie powinien niczego dźwigać, więc tak czy siak powinniśmy jeszcze troszkę poczekać, zwłaszcza, że wczoraj przez moją nieudolność miał cały dom na głowie, podczas kiedy nie powinien wykonywać ponad połowy tych obowiązków. Jak poczekamy tydzień, na pewno nic się złego się nie stanie. Możliwe, że Lailah już jej powiedziała małej niedyspozycji mojego męża, dlatego na pewno nie będzie zdziwiona, jeżeli nie przyjdziemy jakoś w najbliższych dniach. 
- Nie. Pewnie dowiemy się dopiero, jak do niej pójdziemy... Merlinie – odezwałem się ostrzegawczo, kiedy chłopiec zaczął niebezpiecznie się kręcić, najpewniej powodując u Mikleo ból, bo ten zaczął się delikatnie krzywić. 
- Siku – odpowiedział, czym wywołał u mnie ciężkie westchnięcie. 
- Więc co nie mówisz, tylko się kręcisz? Musisz informować nas o takich rzeczach, nie potrafię ci czytać w myślach – powiedziałem, podchodząc do nich i biorąc chłopca na ręce, by zanieść go do łazienki. 
- Chcę z mamą – wyburczał, wyciągając swoje drobne rączki w stronę Mikleo, który wyglądał jakoś tak troszkę niewyraźnie. Zaraz będę musiał się upewnić, czy z jego raną wszystko w porządku, ale najpierw zajmę się potrzebą naszego syna. Nie chciałbym zabierać się za sprzątanie i pranie, jeżeli nie uda mu się wytrzymać. 
- Mama nie może dźwigać ciężkich rzeczy – wyjaśniłem mu, spokojnie idąc z nim do łazienki. 
- Jestem lekki – burknął, wielce niezadowolony z tego, że jest na moich rękach, a nie na rękach mamy. 
- No nie powiedziałbym, jak cię za długo noszę, to mnie plecy bolą – powiedział, stawiając go na podłodze. – A teraz rób siku i wracamy do mamy, nim zabierze się za coś ciężkiego do roboty. 
Kiedy Merlin zrobił co miał zrobić, zgodnie z moimi słowami wróciliśmy do Mikleo, gdzie zaraz upewniłem się, czy nic mu nie jest i na szczęście nic się nie stało, po prostu to wiercenie naszego syna sprawiło, że rana trochę go zaczęła boleć, o czym mi oczywiście w pierwszym momencie nie powiedział, bo i po co... i później się dziwi, że za bardzo się o niego zamartwiam. No muszę się zamartwiać, bo nie daje mi znać, kiedy jest coś nie tak...
Wspólnie powoli zabraliśmy się za przygotowanie obiadu. Miki wykonywał proste prace, jak obieranie i krojenie warzy, a ja całą resztę, łącznie z pilnowaniem Merlina, który dzisiejszego dnia był troszkę nieznośny, bo nie pozwoliłem mu wchodzić na kolana mamy, a tego właśnie bardzo chciał. Mikleo już kilka razy się przełamał i chciał go wziąć na ręce, ale na szczęście ja czuwałem nad całą sytuacją i mu na to nie pozwoliłem. 
- Może ja dzisiaj odbiorę Misaki? – zaproponował Mikleo, podczas kiedy ja przygotowywałem sos do makaronu. 
- A to nie jest za długi dystans dla ciebie? Wczoraj trochę przesadziłeś, dzisiaj powinieneś odpocząć – powiedziałem, nie za bardzo chcąc się na to zgodzić.  
- Za długo leżałem w czterech ścianach, przyda mi się trochę ruchu, a to tylko spacer, nic mi się nie może stać – dalej próbował mnie przekonać do swojego pomysłu. Nie byłoby to złym pomysłem, bo byłem pewien, że nie wyrobię się z obiadem, ale... no nie wiem, po prostu się martwiłem, że coś może mu się stać, szkoła Misaki wcale nie znajdowała się aż tak blisko, kawałek do przejścia jest, a nie wiem, czy powinienem sobie pozwalać na takie długie spacery...
- Jeżeli obiecasz, że po powrocie będziesz robił wszystko, o co cię poproszę, to zastanowię się nad tą prośbą – stwierdziłem, zerkając na zegarek. Jeszcze trochę czasu na zastanowienie się miałem... 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz