Ja to jednak nie potrafiłem poczuć tego zachwytu, jaki odczuwał mój mąż względem małego księcia. Dziecko jak dziecko, czerwone i pucowate, a jego największą zaletą na ten moment było to, że nie płakało, co normalne dziecko w jego wieku by pewnie robiło... ale lepiej zostawię te myśli dla dzieci, bo gdybym tylko powiedział to co naprawdę myślę, wszystkie kobiety z Mikim na czele by mnie chyba zjadły żywcem. W sumie, to tak nigdy nie odczuwałem zachwytu nad małym dzieckiem, może wyjątkiem była Misaki, ale też musiało minąć kilka dni od jej narodzenia, bym się w niej zakochał. Merlina też oczywiście kochałem, w końcu był moim dzieckiem, i nieważne, jak bardzo by mnie wkurzał, będę go dalej kochał. Ale czy byłem zachwycony nim i jego wyglądem? No tak niezbyt, dziecko jak dziecko, czasem tylko mam wrażenie, że uśmiecha się jak mały diabeł.
- Jest uroczy – powiedziałem bezpiecznie, wyciągając jedynie palec w kierunku malca i połaskotałem go po policzku, co ku mojej uldze wywołało u niego śmiech, a nie płacz. W małych dzieciach najbardziej mnie stresowało to, że jak wezmę je na ręce, albo właśnie tak jak teraz połaskoczę po policzku, to nagle zaczną płakać i wtedy ludzie będą się patrzeć jak na jakiegoś zbrodniarza wojennego.
- Aż zatęskniłem za czasami, kiedy Merlin był mały – mówił dalej rozczulony, uśmiechając się szeroko do malucha, który był naprawdę wyjątkowo zachwycony z powodu poświęcanej mu uwagi. Swoją drogą, czy Miki nie był za bardzo nim zachwycony...? Cóż, może trochę przesadzam, ale jedno jest pewne, Miki był więcej niż nim zachwycony.
- A ja nie, wolę spać we własnym łóżku niż na kanapie – skomentowałem, przypominając sobie te wszystkie razy, kiedy to Merlin potrafił skopać mnie z łóżka.
Albo raz też zajął moje miejsce na kanapie, kiedy na czas pobytu pani mamy Mikleo przenieśliśmy się do salonu, i swoją drogą, dzisiejszą noc też spędzimy na kanapie, bo na pewno nie pozwolę spać starszej pani na bardzo niewygodnym posłaniu... Już nie chcę wspominać o tym, że nie pozwalał mi na pocałunki, albo chociażby przytulanie do własnego męża. Albo jak raz rozwalił wazon w drobny mak, i większość tychże odłamków wbiła mi się w dłoń, co w sumie nie było najgorsze, bo mógł mnie zranić w oczy. Albo jak omal nie zabił Mikleo, rzucając w niego nożem... tak, ja to się jednak cieszę, że już go trochę odchowaliśmy, i że zachowuje się znacznie lepiej, i że już lepiej panuje nad swoimi mocami. W życiu nie chciałbym wracać do okresu, w kiedy to Merlin był niemowlakiem.
- Nie przesadzaj, nie było tak źle – odparł beztrosko Mikleo, dalej wpatrując się w księcia. W geście dezaprobaty uniosłem jedną brew w geście powątpienia, ale już nie chciałem już poruszać tych nieprzyjemnych tematów przy innych. Lepiej, by nie wiedzieli, że Merlin miał dwa próby zabicia nas. Znaczy, to nie było celowe, a przynajmniej taką miałem nadzieję, tylko po prostu nie panował nad swoja złością oraz mocami, no ale i tak lepiej, aby to pozostało tylko pomiędzy mną, Mikim a Merlinem.
Podczas kiedy Mikleo rozczulał się nad noworodkiem, ja zająłem się rozmową z pozostałymi korzystając z tego, że nie było jeszcze wielu gości. Niestety tych minuty na minutę pojawiało się coraz to więcej, a przez to, że mój mąż cały czas zabawiał księcia, zaczęła robić się mała kolejka do królewskiej pary. Zdecydowanie za długo tutaj stoimy, powinniśmy podejść tutaj później, jak już wszyscy co mieli się przywitać to zrobią. Też pytanie, czy mały książę do tej pory wytrzyma... ale przecież nie przyszliśmy tutaj tylko dla niego.
- Myślę, słońce, że możesz oddać malucha rodzicom – powiedziałem delikatnie, kładąc dłonie na jego ramionach. – Chodź, zajmiemy nasze miejsca.
- Mhm... muszę iść, słoneczko, ale jeszcze do ciebie wrócę. Obiecuję – powiedział do malca, jakby z bólem serca oddając go widocznie rozbawionej Alishy. Ja nie byłem taki rozbawiony, ponieważ to było trochę niepokojące... a skoro mi się to nie podobało, to Merlinowi tym bardziej. Dobrze, że go tutaj z nami nie ma, bo nie byłby zachwycony z tego właśnie powodu.
Kiedy szliśmy na miejsca, które były przeznaczone dla nas, rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu znajomych twarzy. Niektórych kojarzyłem z wesela albo z czasów, kiedy to praktycznie mieszkaliśmy w zamku, niektórych absolutnie w ogóle nie poznawałem, ale gdzieś tam mignęła mi się jedna, której nie spodziewałem się tutaj ujrzeć... oby tylko ta księżniczka nie rozpoznała Mikiego i znowu nie próbowała się wokół niego zakręcić i poderwać pomimo jego protestów i faktu, że ma męża. Chociaż, teraz jestem widoczny dla wszystkich, więc może nie będzie taka nachalna, jak kiedyś.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz