Od razu pokiwałem głową na jego słowa, ciesząc się z tego, że mój Miki w końcu zauważył, że miałem rację. Ja czułem się lepiej, on czuł się gorzej, więc jasne było to, że z nas dwóch to on powinien się położyć, a ja działać. A skoro odprowadziłem Misaki do szkoły i nic mi się przy tym nie stało, to oznaczało, że jestem na tyle silny, że dam sobie radę. A Miki’ego... cóż, raczej nie zamierzałem go budzić bez naprawdę dobrego powodu. Niech moje słoneczko się wyśpi, a ja się wszystkim zajmę.
- Nie martw się o nic, Owieczko, obudzę cię, jeżeli coś będzie nie tak – potwierdziłem, uśmiechając się delikatnie, chcąc go tym samym uspokoić.
- Ale nie przesadzaj. I nie nadwyrężaj swojego zdrowia, pamiętaj, że jeszcze nie wyzdrowiałeś w pełni... – zaczął, oczywiście jak zawsze mnie pouczając, zapominając w tym wszystkim odrobinkę o sobie.
- Ktoś tu miał się iść położyć – przypomniałem mu, podchodząc do niego i całując go w czubek głowy. – Dobranoc.
- Pa pa – dodał Merlin, machając swoją rączką. Ten to mnie dopiero dzisiaj zaskakuje, najpierw chce do mnie na ręce, trochę ignorując swoją kochaną mamę, i teraz jeszcze mówi jej pa pa, stając po mojej stronie... Musi być dzisiaj jakiś dzień dobroci dla zwierząt, skoro Merlin jest dla mnie taki miły. Innego wytłumaczenia tutaj nie widzę.
- No dobrze, dobrze, już sobie idę – bąknął, kręcąc niedowierzająco głową i kierując się na górę, po drodze kilka razy oglądając się za siebie jakby nie wierzył mi, że wszystko w porządku.
- To co, pobawimy się troszkę? – spytałem cicho Merlina, zerkając na zegar. Jeszcze trochę czasu miałem, więc mogłem go poświęcić synowi, którego przez ostatni tydzień praktycznie nie widziałem i za którym może tak odrobinkę się stęskniłem. Ale tylko tak odrobinkę.
Reszta dnia minęła mi całkiem spokojnie, chociaż już pod sam koniec byłem trochę zmęczony... najpierw pobawiłem się trochę z Merlinem, a przed wyjściem po Misaki przygotowałem zapiekankę makaronową, którą miałem wstawić do pieca, jak tylko wrócę do domu z dziećmi. Przez całą drogę powrotną Misaki opowiadała mi o balu w jej szkole, na który nie mogła się doczekać. Nie za bardzo podobało mi się to, że idzie tam z Norim, ale skoro mama powiedziała tak, no to ja już nie mogłem powiedzieć nie, a poza tym, nawet nie miałbym żadnego racjonalnego powodu, dla którego mógłbym się nie zgodzić. Zachowuje się dobrze, oceny ma dobre, o co ją poproszę, to to robi... Kłócić się z nią nie chciałem, więc musiałem zgodzić się na ten bal. I ładnie ją uczesać, kiedy przyjdzie odpowiednia pora.
Tak czy siak, przez cały dzień udało mi się nie budzić Mikleo pomimo tego, że już wieczorem trochę się czułem zmęczony. Położyłem dzieci spać, nakarmiłem zwierzaki, w miarę możliwości posprzątałem kuchnię, salon i korytarz na dole i dopiero wtedy poszedłem na górę, wziąć szybką kąpiel i przytulić się do męża. Ewidentnie potrzebował tego snu, skoro tak po prostu przespał cały dzień... czułem się z tym trochę źle, bo to pewnie ja go tak wymęczyłem. A mówiłem mu, by się mną nie przejmował, bo wtedy nie traciłby na mnie swojej energii i mógł ją wykorzystać na coś innego.
- Co się dzieje? – usłyszałem zaspany głos męża, kiedy wsunąłem się pod kołdrę.
- Absolutnie nic, śpij sobie – powiedziałem cicho, kładąc głowę na poduszki.
- Jet noc. Miałeś mnie obudzić – bąknął niezadowolony, odwracając się w moją stronę.
- Miałem cię obudzić, jak będę miał problemy. A nie miałem żadnych. Jeśli chcesz, mogę ci jeszcze relaksacyjną kąpiel przygotować – zaproponowałem, delikatnie się do niego uśmiechając. Byłem zmęczony, owszem, ale dla mojego męża troszkę się jeszcze mogłem poświęcić.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz