Wpatrywałem się jeszcze w męża przez parę chwil nie za bardzo wiedząc, czy mówi prawdę i że on na pewno nie będzie zazdrosny, kiedy następnym razem mnie z nim zobaczy, a zobaczy na pewno biorąc pod uwagę to, że następny tydzień zostały przeznaczone nam patrole na obrzeżach miast. Gdybym miał tak codziennie wracać do domu i znosić jego wybuchy zazdrosny, chyba by mnie szlag trafił. No ale głośno tego nie powiem, bo jeszcze się będzie zastanawiał, czy nie powinien ponowić tego rytuału, a bardzo nie chciałem, by to zrobił. Może i miałem wtedy z nim więcej spokoju, no ale nie był on moim Mikim, którego tak uwielbiałem i kochałem.
- Poza tym, że chcę tylko pomóc ci podczas robienia tego, to nie, nie mam – powiedziałem z pewną ulgą ciesząc się, że już nie jest na mnie obrażony. Tyle lat, a nadal nie potrafiłem się z nim obchodzić, kiedy jest obrażony. Raz starałem się właśnie podchodzić do niego ostrożnie i drobnymi upominkami wkraść się w jego łaski, co raz działało, raz nie, albo go troszkę ignorowałem, co też dwojako mogło zadziałać. Miałem wrażenie, że im dłużej trwamy w naszym małżeństwie, tym częściej zdarzają się nam kłótnie. A może to tylko mi się tak wydaje...?
- Chyba lepiej będzie, jak się dziećmi zajmiesz – wyjaśnił, zerkając wymownie na dzieci, które siedziały w salonie i kłóciły się... znowu. Kiedy one nauczą się żyć ze sobą, to nie mam pojęcia, ale wierzę, że kiedyś się pogodzą. Oby tylko zaczęły się tolerować zanim zejdę z tego świata, bo naprawdę miło będzie zobaczyć, jak się w końcu dogadują.
- Tylko żebyś mi później nie narzekał, że nie spędzamy razem czasu – przypomniałem mu nie chcąc, by później znowu był na mnie obrażony.
- To jakoś przeżyję. Bardziej bym się ucieszył, gdybyś zabrał mnie na spacer – zasugerował mi, na co zmarszczyłem brwi. Domyślałem się, że chodzi mu o taki spacer bez dzieci, że jedynie nasza dwójka, a to w obecnym momencie nie było to za bardzo możliwe. Ale to jest informacja godna zapamiętania.
- Mogę cię zabrać nawet i teraz, ale wraz z tobą zabiorą się jeszcze dzieci – odparłem, zabierając się za przygotowanie sobie kolejnej kawy. Skoro nie mogę pomagać mu w przygotowywaniu obiadu, to muszę mieć siłę, by przypilnować nasze kochane pociechy.
- Po obiedzie czemu nie. Ale mam nadzieję, że jakoś w niedalekiej przyszłości weźmiesz mnie na taki spacer sam na sam – jego słowa mnie tak niezbyt uspokoiły. W sensie, jak w niedalekiej przyszłości mam go wziąć na spacer...? Chyba, że wieczorem, jak dzieci będą już w łóżkach, możemy zakluczyć dom i wyjść na spacer w świetle księżyca... tak, to brzmiało jak coś romantycznego. I mroźnego, bo w nocy najcieplej nie było, ale dla mojego męża się poświecę. Poza tym, wczoraj poszedłem z Cosmo na spacer i przeżyłem, więc i z moim Mikim przeżyję.
- Zobaczymy, co da się zrobić – powiedziałem, słodząc sobie kawę. – Na pewno nie potrzebujesz pomocy?
- Na pewno, Sorey, potrafię gotować, nie musisz się o mnie martwić – zapewnił mnie, no ale i tak nie ostudził mojego zapału do pomocy.
- Wiem, że potrafisz, bo robisz to lepiej ode mnie, ale gdybym ci pomógł, praca szybciej by ci minęła... – mówiłem mając nadzieję, że mimo wszystko się na to zgodzi.
- Wolałbym, byś miał oko na dzieci, dlatego bardzo proszę idź już do dzieci – poprosił mnie, ja nie mając wyboru musiałem udać się do salonu, gdzie nasze pociechy kłóciły się o jakiegoś Misia. Mój boże, tyle zabawek mają, a jeszcze muszą się o nie kłócić...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz