Nie spodobały mi się do końca słowa mojego męża, bo uważałem, że całkiem dobrze o siebie dbałem jak na to, że ostatnio trochę na głowie miałem. Spałem optymalną ilość godzin, jadałem minimum jeden posiłek dziennie, a jak życie pozwoliło, to nawet dwa. A skoro byłem i wyspany, i najedzony, no to znaczyło, że byłem zadbany, bo więcej do szczęścia nie potrzebowałem. No i też wiecznie żyć nie będę, w przeciwieństwie do męża, więc jak już mam się kimś przejmować i kogoś dbać, to właśnie o niego. I dzieci, bo one na pewno mnie przeżyją.
- Ale ja o siebie dbam, i to nawet za bardzo – powiedziałem niezadowolony, kiedy Mikleo wrócił do zmywania naczyń. Minęła chyba godzina, a on już złamał dane mi słowo, to bardzo, ale to bardzo nieładnie z jego strony. Następnym razem zastanowię się, nim pozwolę mu wyjść na jakiś dłuższy spacer.
- Oczywiście, i właśnie dzięki temu jesteś okazem zdrowia. Ty działałeś przez pierwszą część dnia, więc teraz najwyższa pora, bym teraz ja coś porobił – odparł uparcie, na co westchnąłem cicho. Co za uparciuch, i niby to mi ciągle powtarzają, że to ja jestem jak osioł. Najwidoczniej ci, którzy mi to mówili, nie znali za dobrze Mikleo, bo on w porównaniu ze mną on to musi być ultra osłem.
- Sam będziesz się tłumaczył przed medykiem, jak coś z twoją raną będzie nie tak – bąknąłem, wstając z krzesła.
Skoro on sprzątał w kuchni, to ja posprzątam ten bród, który Misaki zdążyła nanieść do domu... szkoda tylko, że Mikleo wcześniej już zdołał trochę posprzątać, przez co teraz mam mniej do roboty... w zamian zdecydowałem się pozamiatać i umyć wszystkie podłogi w kuchni. Pomysł był całkiem ambitny, ale udał mi się tylko w połowie, bo jak Mikleo zauważył, co takiego robię, od razu odebrał mi wiaderko z mopem, każąc mi iść zająć się Merlinem, któremu trzeba było przeczytać bajkę przed popołudniową drzemką. To nie było zbytnio wymagające, Miki mógłby się tym zająć, czemu ja miałem to zrobić...? Niezbyt zadowolony poszedłem wziąłem chłopca na ręce, idąc z nim na górę. Merlin też nie wydawał się zbytnio zadowolony, na pewno chciał spędzić ten czas z mamusią, która przez ostatnie dwa miesiące nie była za bardzo obecna w jego życiu... no idealne zadanie dla Mikleo, dlatego to ja musiałem się nim zająć...?
- Jaką chcesz bajkę? – spytałem, sadzając go na łóżku. W odpowiedzi Melin wybrał jedną z książek i podał mi ją, oczywiście wszystko za pomocą swoich mocy. Już chyba coraz lepiej nad nimi panował, co było bardzo dobrym znakiem, ale i tak dobrze byłoby znaleźć mu nauczyciela, który będzie umiał zapanować nie dość, że nad właśnie jego magią, jak i nad tym małym diabłem. Lailah byłaby dobrym wyborem, gdyby był on aniołem, a nie wiem, czy będzie sobie potrafiła poradzić z czarodziejem... cóż, zobaczymy, na razie mamy inne problemy, na których muszę skupić. – O proszę, o dzielnym rycerzu? – zapytałem, chwytając lewitującą przed moim nosem książkę.
- Chcę być jak on – odparł, kiwając główką i przytulając do siebie misia. Czyli już zna tę książkę i musi być jego ulubioną... w najbliższym czasie ewidentnie będę musiał zakupić kilka takich lekkich pozycji właśnie dla dzieci. Nie za lekkich, by za szybko ich nie przeczytały i by mogły zostać z nami na dłużej, ale też niezbyt ciężkich, by ich nie zrazić... trochę się przy tym namęczę.
Zabrałem się zatem za czytanie, starając się przy okazji nie zasnąć. To była taka nużąca czynność, a w pokoju było tak przyjemnie ciepło... od zaśnięcia ratowało mnie tylko to, że siedziałem, a nie leżałem, bo inaczej na pewno już dawno bym odpłynął. Merlin zasnął po niecałych dwudziestu minutach, dzięki czemu mogłem opuścić ego pokój i zabrać się za coś bardziej pożytecznego i wymagającego energii, by zaraz nie zasnąć. I musiałem także sprawdzić, czy u Mikiego wszystko w porządku i czy z jego raną nic się nie dzieje, a mogło się coś zadziać biorąc po uwagę to, ile dzisiaj podziałał...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz