Wspomnieniami potrafiłem wrócić do chwili, w których to mój mąż drażnił się ze mną, mówiąc mi, że kocha mnie bardziej ode mnie i o ile wtedy mnie to bawiło, tak teraz nie bawi już ani trochę, chyba rytuał zabił we mnie całą radość a właściwie to większą część radości, z którą teraz nie umiem się uporać. Sorey naprawdę ma ze mną same problemy. Rytuał powoduje kłopoty, a jego brak powoduje, że jego nerwy wciąż były nadwyrężane, ja to naprawdę jestem kłopotliwym stworzeniem.
Rozmyślając nad swoim zachowaniem. Musiałem, chociaż na chwilę skupić całą swoją uwagą na mężu, który położył dłonie na moich policzkach, łagodnie się do mnie uśmiechając.
- Dobrze, nie będę już o tym myślał - Obiecałem, uśmiechając się do niego delikatnie, musząc się teraz pilnować, aby o tym nie myśleć nie chcąc, aby mój mąż niepotrzebnie się o mnie martwił, a przecież mu to szkodzi, a ja szkodzić mu nie chce.
- Obiecujesz? - Zapytał, tak jakby nie do końca mi dowierzał, a przecież nie kłamałem, naprawdę przestaje go rozumieć, a co jest jeszcze gorsze, przestaje rozumieć siebie.
- Obiecuję - Zapewniłem, pijąc spokojnie gorącą czekoladę, którą się wręcz rozkoszowałem, ciesząc podniebienie cudownym smakiem boskiego napoju.
Mój mąż czekoladę wypił znacznie szybciej ode mnie, od razu idąc przygotować nam wspólną kąpiel, najwidoczniej nie mogąc doczekać się wykonania owego zadania.
Nie dowierzając w jego zachowanie, pokręciłem delikatnie głową, siedząc tak w kuchni, nim Sorey przyszedł do mnie, zabierając mi pusty kubek z dłoni, całując jej wierzch, ciągnąc delikatnie za sobą.
Jak więc mogłem mu odmówić, gdy prowadzi mnie do łazienki, zdejmując moje ubrania z ciała, zapraszając mnie do wody, która tak przyjemnie rozgrzewała moje zimne po kontakcie z deszczem ciało.
Wspólna kąpiel była bardzo przyjemna, pozwalając nam spędzić wspólnie czas, na który ostatnimi czasy nie mamy za dużo możliwości na spędzanie wspólnie czasu zazwyczaj dzieje się to wszystko z mojego powodu a może nawet z powodu rytuału, który każdego dnia zmienia mnie coraz to bardziej.
- Jesteś szczęśliwy? - Na to pytanie kiwnąłem delikatnie głową, patrząc w jego zielone pełne miłości oczy.
- Jestem - Zapewniłem, łagodnie uśmiechając się do męża, aby zapewnić go we własnych słowach, nie mając powodu, aby nie odczuwać radości. Mam cudownego męża i wspaniałe dzieci czego więcej mi więc potrzeba?..
Sorey po wysłuchaniu mojej wypowiedzi przyjrzał mi się uważnie, całując czubek głowy. I tak zakończył się nasz ostatni dzień bez naszych skarbów.
Kolejne dni mijały nam bardzo spokojnie, Sorey każdego dnia musiał wyganiać mnie na dwór, a ja mimo niechęci robiłem to, do czego mnie lekko przymuszał, aż do pewnego dnia, w którym to wszystko się zmieniło. Czas kontroli rytuału dobiegł końca, a ja czułem się zupełnie inaczej, czym naprawdę się zaniepokoiłem.
- Miki co robisz? - Słysząc głos męża, odwróciłem się w jego stronę, przestając wkładać na nogi buty.
- Muszę iść do Lailah, chyba rytuał przestał działać, muszę iść go odnowić - Wyjaśniłem, odrobinę zmartwiony tym faktem. Robić tego nie chciałem, ale jeśli tego nie uczynnie znów będę zbyt emocjonalnym aniołek, którego mój mąż będzie miał dość, lepiej więc chyba abym był tym spokojnym aniołem prawda? A może powinienem pozostać sobą? Ten rytuał mnie męczyć jednak dla męża jestem w stanie poświęcić wszystko, nawet jeśli będę musiał poświęcić samego siebie.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz