Byłem trochę zaniepokojony ty roztargnieniem Mikleo, które raczej nie powinno mieć miejsca. Owszem, czasem mu się zdarzało tak troskę zamyślić, w końcu to normalna rzecz, i mnie się przecież zdarzało zamyślić i troszkę stracić ten kontakt ze światem, no ale żeby aż tak...? Wyglądało to, jakby był pod wpływem rytuału, no ale to nie było możliwe, bo go nie odnawiał. Ale czy aby na pewno...? Nie no, raczej tak się nie powinno zdarzyć, w końcu kiedy miałby to zrobić... w sumie, kiedy byłem w pracy, mógłby to bez problemu zrobić. Obiecał mi coś jednak, a jak on to obieca, to słowa dotrzymywał, więc nie będę tego negował.
Dobrze, że zacząłem mu pomagać, bo Miki naprawdę był dzisiaj roztargniony. Znowu przeciął sobie palec, który zaraz zaleczyłem, następnie troszkę za bardzo podsmażył cebulkę, która po tym nadawała się tylko do wyrzucenia, a pokrojone warzywa wrzuciłby do garnka z makaronem, a nie z gotującym się rosołem. Zdecydowanie coś dzisiaj było z nim nie tak, a ja jak zwykle nie wiedziałem co.
- Miki, może się na chwilę położyć, co? – zaproponowałem, jak zawsze zmartwiony jego stanem. Coś było nie tak i najgorsze było to, że nie wiedziałem, skąd mu się to wzięło. Zrobiłem coś, co sprawiło, że tak się zamyślił? A może coś powiedziałem? Sam nie wiem, nie wydawało mi się, no ale tok myślenia Mikleo nieco różnił się od mojego, więc nie zdziwiłbym się, gdybym w jego mniemaniu zrobił coś nie tak.
- Co? Nie, nie chcę – powiedział, patrząc na mnie lekko zagubionym wzrokiem. A może był chory? Nie zdziwiłoby mnie to, zdarzało się to rzadko, ale było jak najbardziej możliwe.
- A ty się dobrze czujesz? Nie masz gorączki? – zapytałem, podchodząc do niego i kładąc dłoń na jego czole. Niby było one ciepłe, ale nie było jakoś bardzo gorące, więc tak za bardzo przekonany nie byłem, bo może był ciepły gdyż tu w kuchni od tego gotowania było całkiem ciepło.
- Tak. Nie. Nie wiem. A o co pytałeś? – zapytał, patrząc na mnie takim trochę nieobecny spojrzeniem.
- Idź do dzieci, ja już tu przypilnuję, by wszystko się przygotować – powiedziałem łagodnym głosem, nie chcąc, by kręcił się tutaj w kuchni taki zamyślony. To było niebezpieczne, jeszcze by mi się poparzył, czy też palca odciął, a na to pozwolić nie mogłem.
- Ale...
- Już niewiele zostało do zrobienia, tylko trzeba przypilnować, by nic nie wykipiało i w odpowiednim momencie wstawić dorsza do pieca, a to nie jest nic trudnego. Poproszę was do stołu, jak rosół będzie gotowy – wyjaśniłem, uśmiechając się delikatnie.
- No niech ci będzie, ale jak coś będzie nie tak, jak najszybciej daj mi znać – poprosił, na co pokiwałem głową. Wątpię, bym miał jakieś problemy, bo zostały mi naprawdę proste rzeczy do ogarnięcia, więc bez problemu mogłem się na to zgodzić.
Tak jak powiedziałem, tak zrobiłem. Doprawiłem jeszcze trochę rosół i tego dorsza, po czym zacząłem stawiać naczynia i sztućce na stole, nie chcąc już wołać Mikleo by mi pomagał, bo i po co, skoro to było to proste. W tym momencie najważniejsze było, by Mikleo wydobrzał i zaczął znów nieco bardziej przytomnie myśleć. Może potrzebował trochę odpocząć, albo wystarczy, że się trochę prześpi...? No nic, zaraz się okaże. Najwyżej na spacer przejdę się tylko z dziećmi, a Miki może zostać w domu i nieco się zdrzemnąć.
- Obiad gotowy, chodźcie do stołu – powiedziałem, wchodząc do salonu, nie chcąc się niepotrzebnie wydzierać. Dzieciaki uradowane ruszyły zaraz na jedzenie, dlatego korzystając z chwilowego spokoju zatrzymałem na moment Mikleo, chcąc z nim troszkę pogadać. – I jak się czujesz? Lepiej? – zapytałem, patrząc na niego ze zmartwieniem. Był moim mężem, więc to jasne, że będę się o niego martwił, kiedy będzie zachowywał się dziwnie. Gdyby mi powiedział, co go tak dręczy, może nawet udałoby nam się to jakoś rozpracować... chociaż, jak tak sobie to wszystko przemyślę, to chyba nie byłem najlepszy w przerabianiu emocji z moim mężem i powodowałem mu jeszcze większy mętlik w głowie, niż miał go wcześniej.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz