Czułem się okropnie z powodu tego, że Miki się przeze mnie nie wyspał... znowu. Ma tyle na głowie, że teraz sen był dla niego ważny, zdecydowanie ważniejszy niż ja i moje zdrowie. Nie byłem pewien, czy powinienem mówić Mikleo, jak się czuję, bo wtedy będzie się o mnie martwić jeszcze bardziej, a to na pewno nie pomoże mu w zapanowaniu nad dwójką naszych pociech. A ja jakoś się sobie ze sobą poradzę, tyle już sobie żyję sam ze sobą, że i teraz jakoś mi się uda. Zresztą, i tak nie chciałbym go o nic prosić. Powinienem wtedy udać się na kanapę, być może dzisiaj mi się to uda. To już będzie drugi dzień bez snu, więc Miki chcąc lub nie, na pewno zaśnie twardym snem, a wtedy ja będę mógł się przenieść na kanapę.
- Już jest ze mną lepiej – przyznałem cicho, uśmiechając się do niego lekko mając nadzieję, że go to uspokoi.
- Widzę właśnie. Chodź, pomogę ci zjeść, musisz odzyskać siły – powiedział, siadając obok mnie i biorąc do rąk owsiankę.
- Potrafię jeść sam – bąknąłem, cicho kaszląc.
Gdyby nie ten kaszel, nie czułbym się tak źle. Od ciągłego kasłania bolały mnie płuca i gardło, i sama ta czynność sprawiała, że nie miałem siły już na nic. Oczywiście się do tego nie przyznawałem, bo Miki poświęcałby mi jeszcze więcej uwagi. Jak dla mnie już teraz przesadza z tą uwagą, nie potrzebowałem jej aż tak bardzo. Lepiej, aby Miki skupił się na sobie, i dzieciach, a ja jakoś dam sobie radę. W końcu jeść za bardzo nie musiałem, bo na ten moment apetytu w ogóle nie miałem, do łazienki powolutku dotrzeć potrafiłem sam, jestem pewien, nawet herbatę potrafiłbym sam sobie zrobić, gdybym tylko miał taką szansę, ale Miki nie pozwolił mi schodzić na dół. Podsumowując, byłem samowystarczalny, tylko Miki za bardzo się nade mną trząsł.
- Oczywiście, że potrafisz, ale ja tylko troszkę przyspieszę ten proces – wyjaśnił, zaczynając mnie karmić. Co za uparciuch...
Mój beznadziejny stan trwał nieco ponad tydzień. Przez ten czas mocno dałem się we znaki Mikleo, który chyba miał mnie dosyć i przez co ja czułem wyrzuty sumienia. Chyba przez cały ten tydzień przespał tylko jedną noc, a to dlatego, że wykorzystałem jego zmęczenie i na jedną noc przeniosłem się na kanapę. Po tym jednym wybryku Mikleo zaczął przywiązywać mnie na noc do łóżka, czym mnie bardzo zaskoczył. Nie spodziewałem się, że Mikleo posunie się do czegoś takiego. I że jeszcze używał do tego moich pasków, moich rzeczy... on to dopiero nie ma wstydu.
Oczywiście jeden tydzień nie wystarczył, bym w pełni doszedł do siebie. Po prostu po tym tygodniu czułem się znacznie lepiej i byłem bardziej do życia. Nie miałem już kataru, kaszel prawie mi przeszedł, no i nie miałem gorączki , a co najwyżej czasem wieczorem lekki stan podgorączkowy, który bardzo szybko można było zbić za pomocą chłodnych okładów. Byłem jeszcze bardzo osłabiony i dalej miałem podrażnione gardło, przez co każde przełykanie posiłku czy picia powodował u mnie ból, no i też nadal nie mogłem za głośno mówić... ale przynajmniej mój mąż mógł już normalnie spać. I że udało mi się wyzdrowieć bez żadnych ziół. A nie mówiłem, że organizm jest silny i da sobie radę sam...
- Może ja dzisiaj odbiorę Misaki? – zapytałem cicho, kiedy Mikleo przyszedł do mnie sprawdzić, jak się czuję. Z jakiegoś powodu nadal miałem zakaz na wychodzenie z pokoju, chociaż dlaczego, to ja nie wiem. Był za bardzo przewrażliwiony na moim punkcie, i to chyba bardziej, niż ja na jego.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz