Ostrożnie odwzajemniłem uścisk, by przypadkiem nie zrobić mu krzywdy, będąc jednocześnie też trochę zdezorientowany. Było tu coś tak ciemno, i cicho... musiał być już wieczór. I to bardzo późny, bo dzieci musiały już spać, a skoro ja zasnąłem gdzieś tak przed południem oznaczało to, że mój mąż musiał zajmować się dziećmi przez cały ten czas. Cholera, nie planowałem spać tak długo, w ogóle nie powinienem spać... skoro te zioła wpływają na mnie w ten sposób, już więcej nie będę ich brać. Faktycznie mi pomogły i kłucie w klatce piersiowej ustało, ale za taką cenę nie było to warte. Co, jeżeli Mikleo by się coś stało? Nie mógłbym mu pomóc, bo przecież spałem... nigdy więcej tego nie będę pić...
- Nie masz za co przepraszać, Owieczko, powiedziałeś tylko to, co ci na sercu leżało – odezwałem się zachrypniętym głosem, gładząc go ostrożnie po plecach.
- Nie, ja tak nie myślę, po prostu byłem zły... – zaczął się tłumaczyć, zupełnie niepotrzebnie, ponieważ nie byłem na niego zły. Znaczy, już nie byłem, bo wcześniej byłem zawiedziony jego słowami, ale teraz trochę swoje nastawienie zmieniłem. Nie pomyślałby tak, gdybym nie dawał mu powodu. Nie wiem jeszcze, jaki był to powód, ale najwidoczniej jakiś był.
- Już, nie gniewam się – uspokoiłem go, całując w czubek głowy. Mimo tego, że przespałem cały dzień, nadal czułem się zmęczony, co było chyba najgorsze. Nie powinienem tak się czuć, powinienem mieć chociaż odrobinkę więcej energii... nie mówię, że od razu powinienem nią tryskać, bo była noc i nic nie mógłbym zrobić, ale aktualnie nie czułem się nawet na siłach, aby wstać z tej kanapy. – Jak się czujesz? Z raną wszystko w porządku? Przepraszam, że tak długo spałem, nie powinienem tak długo leżeć – dopytałem, jak zawsze martwiąc się o niego bardziej niż o siebie.
Mikleo westchnął ciężko, przyglądając mi się spojrzeniem, którego nie rozumiałem. Zadałem mu bardzo normalne pytanie, wręcz wymagane biorąc pod uwagę to, że cały dzień pracował za dwóch, jak nawet nie powinien pracować za jedną osobę, a to wszystko przez moje serce, które nie zawsze chciało ze mną współpracować, a teraz musiało pracować nieco bardziej intensywnie niż ostatnio, by Mikleo mógł w pełni wyzdrowieć. Dopóki medyk nie powie nam, że mój mąż w żaden sposób nie musi się ograniczać, to wtedy powoli będzie mógł wracać do swoich starych obowiązków. Na ten moment musi zadowolić się obieraniem ziemniaków czy krojeniem warzyw, chociaż przez ostatni miesiąc nawet tego nie robił, bo całe dni spędzał w sypialni obrażony za to, że się o niego martwię.
- Nic mi nie jest, czyli oznacza to, że mogę ci już normalnie pomagać, a ty nie musisz się o mnie martwić – odpowiedział, poprawiając moje włosy, które pewnie wyglądały przeokropnie, tak sterczące we wszystkie strony...
- Albo po prostu miałeś wiele szczęścia, że nic ci się nie stało i lepiej już więcej nie ryzykować twojego zdrowia – a ja oczywiście dalej twierdziłem swoje, nie potrafiąc za bardzo odpuścić.
- Sorey... ja już naprawdę czuję się dobrze i mogę ci pomóc, zwłaszcza, że potrzebujesz tej pomocy, a ja nie mogę cały czas siedzieć i nic nie robić – wytłumaczył, na co westchnąłem cicho. Ja trzymam przy swoim, on trzymał przy swoim i teraz jedno z nas musi odpuścić. I coś wydaje mi się, że tym razem to ja będę musiał mu ulec i zrobić krok w tył, co niekoniecznie mi się podobało, ale chyba nie mam wyjścia. Chociaż nadal będę się cały czas upewniał, czy wszystko w porządku z jego raną.
- Ale nie możesz brać na siebie za dużo – poprosiłem, cicho wzdychając.
- Będę na siebie uważał. A teraz chodźmy na górę – uśmiechnął się do mnie delikatnie, w ewidentnie lepszym nastroju, w przeciwieństwie do mnie. Oby tylko nic się mu nie stało...
- A to na pewno dobry pomysł? – dopytałem, nie będąc za bardzo przekonany co do tego pomysłu.
- Skoro przeżyłem cały dzień z dziećmi, to przeżyję jedną noc z tobą, chodź – powiedziawszy to zsunął się z moich kolan i chwycił moją dłoń, delikatnie ciągnąc.
Nie mając innego wyjścia powoli wstałem i pozwoliłem mu się zaprowadzić na górę, podpierając się o wszystko, o co mogłem, ponieważ nadal byłem osłabiony. Kiedy w końcu dotarliśmy do sypialni, położyłem się niepewnie na łóżku, czując się trochę dziwnie. Naprawdę dawno nie spałem na naszym łóżku... Miki, nie przejmując się niczym, zgasił wszystkie świeczki i zaraz położył się obok, mocno wtulając się w moje ciało i chyba zaraz zasypiając. Zestresowany, że mógłbym coś mu zrobić, ostrożnie go przytuliłem, leżąc całkowicie nieruchomo jeszcze przez długi czas, póki zmęczenie nie zwyciężyło...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz