Czy ja chciałem wziąć Cosmo? Mnie to tam trochę obojętne to było, w końcu nasz pies był bardzo posłuszny i kochany, więc nie sprawi problemu ani nam, ani Lailah, więc jeżeli tylko Cosmo będzie chciał się z nami zabrać, to czemu by nie. Zawołałem do siebie psa, który zaraz się przy mnie znalazł, wesoło merdając swoim ogonkiem. Chyba się już zorientował, że wychodzimy i z tego powodu niezwykle się cieszył najwidoczniej uważając, że go ze sobą weźmiemy. Teraz to chyba nie mamy wyjścia.
- No tak, raczej nie mamy wyjścia, prawda? – zwróciłem się do psa, drapiąc go za uchem. Chociaż, jak tak sobie pomyślę o naszej drodze, to nie był to zbyt dobry pomysł. Jeżeli natkniemy się na tego heliona, Cosmo na pewno będzie chciał nam pomóc i zostanie ranny... chociaż, teraz idzie z nami Mikleo, więc w razie czego mógłby go uleczyć i to zdecydowanie lepiej ode mnie. – Wydaje mi się, że możemy ruszać.
- A szalik? Rękawiczki? – dopytał, patrząc na mnie krytycznie. Cóż, on miał na sobie jedynie płaszcz i jakoś nie zwracałem mu uwagi mimo, że czułem taką potrzebę, bo w końcu był taki drobny i chudy, że na pewno zaraz będzie mu zimno. A przynajmniej taka była moja pierwsza myśl, bo później zdałem sobie sprawę, że przecież Miki jest aniołem i ta niska temperatura nie wpływa na niego tak, jak to wpływa na mnie.
- Jest całkiem ciepło, więc nie wydaje mi się, by były mi one potrzebne – przyznałem, zapinając smycz do obroży naszego kochanego psiaka.
- Tak, a później będziesz chory i będziesz mi marudził, że umierasz. Nie przesadzaj i bierz to – stwierdził, chwytając za mój szalik i rękawiczki, które zaraz mi podał.
- Dobrze, ubiorę je, ale pod jednym warunkiem. Zrobisz to samo – powiedziałem, wstając i patrząc na niego uważnie.
- Jeżeli będzie mi gorąco, nie będę czuł się dobrze – odpowiedział mi, ewidentnie niezadowolony z tego pomysłu.
- Wiem, bo z ludźmi jest tak samo.
- Weź chociaż na wszelki wypadek, jakbyś po drodze zmienił zdanie – dalej starał się mnie przekonać, na co westchnąłem ciężko. To naprawdę było trochę męczące, ja swoje, on swoje i końca nie widać.
- Nie dasz mi spokoju, co? – spytałem, patrząc na niego zrezygnowanym spojrzeniem.
- Absolutnie nie – odpowiedział, jakby niezwykle z siebie dumny.
- Niech ci będzie – odparłem, odbierając od niego moje rzeczy. – Jesteś niemożliwy – dodałem, chowając rękawiczki do kieszeni, a szalik po prostu sobie zarzucając na szyję szalik.
- Ale i tak mnie kochasz – odparł, uśmiechając się do mnie słodko.
- Byłbym głupcem, gdybym myślał inaczej – przyznałem, zbliżając się do niego i całując go w czubek głowy. – My wychodzimy, postaramy się wrócić najszybciej, jak tylko to możliwe – odezwałem się do Lailah, która stanęła w drzwiach salonu, trzymając niezwykle uradowanego Merlina na rękach. Rzadko kiedy widzę go takiego uradowanego, co niezbyt dobrze o mnie świadczy jako o rodzicu. Chociaż, czy jestem dla niego takim zły ojcem? Staram się dla niego tak samo, jak dla Misaki, a pomimo tego Merlin nie pała do mnie wielką sympatią przez większość swojego życia. Raz czy dwa zdarzyło mu się stwierdzić, że jednak woli spędzać ze mną niż z mamą, ale to było na tyle rzadko, że kiedy tylko tak robił, było to wielkie święto. Co to dziecko do mnie ma, nie mam zielonego pojęcia.
- Nie spieszcie się, tylko wracajcie bezpiecznie – powiedziała spokojnie, uśmiechając się do nas delikatne.
- Dopilnuję, by wrócili bezpiecznie – odpowiedziałem, odwzajemniając jej gest, a po krótkim pożegnaniu wyszliśmy z domu. Od razu oczywiście chwyciłem dłoń Mikleo, trzymając go blisko siebie. Musiałem przecież zadbać o to, by za bardzo się nie wychłodził, bo on oczywiście rękawiczek nie wziął, a mi już kazał... naprawdę jest niemożliwy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz