Słysząc słowa wypowiedziane z ust mojego męża, miałem ochotę od razu walnąć go w ten głupi łeb, jak on w ogóle może gadać takie głupoty w moją stronę, mając mnie za idiotę czy jaki diabeł? I teraz muszę się zastanowić czy aby to ja nie jestem po prostu za głupi, aby go zrozumieć. Nie wiem, muszę to przeanalizować, nim zrobię mu krzywdę za jego nie za bystre używanie mózgu.
- Nie dyktuj ze mną, bardzo cię proszę i idź do sypialni, nim stracę cierpliwość i powie lub zrobię coś, czego będę później żałował - Mruknąłem, nawet nie racząc zaszczycić go swoim spojrzeniem.
- Kiedy ja chce ci pomóc - Przyznał, podchodząc do mnie, delikatnie przytulając się do moich pleców.
- Pomożesz i jak przestaniesz przeszkadzać, a przestaniesz przeszkadzać, jak się położysz i odpoczniesz, bo tego właśnie potrzebuje twój organizm - Wyznałem, starając się zachować spokój, odwracając głowę w jego stronę, kładąc dłonie na jego policzki. - Proszę, połóż się - Poprosiłem, mając już dość proszenia go o to, aby poszedł odpocząć, nie jest jeszcze do końca zdrowy i on to doskonale wie, tak jak ja to wie, a mimo to wciąż usilnie chce mi pomagać, zapominając o swoim zdrowiu.
- Nie dasz mi spokoju prawda? - Na jego pytanie pokręciłem przecząco głową, doskonale mnie zna i wie, że nie odpuszczę mu, robiąc wszystko, aby odpoczął, nie przejmując się niczym ani nikim dbając przede wszystkim o siebie samego.
- Nie dam i doskonale o tym wiesz - Przyznałem, nie owijając w bawełnę, mówiąc mu szczerze i otwarcie co myślę i jakie będzie moje nastawienie, do jego osoby i tego, co robi, jeśli nie zrobi tego, o co go proszę, wciąż uparcie trzymając się swojego.
Sorey słysząc moje słowa, westchnął ciężko, poddając się, najwidoczniej nie chcąc znosić mojego narzekania, które nie skończyłoby się aż do chwili, w której to w końcu by mi nie uległ, niestety czy mu się to podoba, czy nie żyć bym u nie dała i oboje doskonale to wiemy.
- Wiesz, że jesteś okropny prawda? - Zapytał, a ja po wysłuchaniu jego słów uśmiechnąłem się złośliwie, nie specjalnie przejmując się jego słowami.
- Wiedziałeś, co brałeś, teraz już rezygnacji nie przyjmuje - Odparłem, pomagając mu zajść do sypialni, gdzie spokojnie położył się do łóżka, niepocieszony mrucząc coś niewyraźnie pod nosem, nie ukrywając swojego niezadowolenia.
Sorey westchnął cicho, informując mnie tak dla pewności chyba mojej i swojej, że i tak by nie zrezygnował, chyba że ja sam bym tego chciał, a chciałbym? Nigdy w życiu, przeżyłem z nim tyle lat, były wzory i upadki a mimo to zawsze trzymaliśmy się razem, tak jak obiecaliśmy sobie, składając przysięgę przed Bogiem, na dobre I złe w zdrowiu i chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy.
Uśmiechnąłem się, mimowolnie całując go w czoło.
- Kocham cię - Odezwałem się, nakrywając go porządnie kołdrą.
- Ja ciebie też kocham, ale zamiast leżeć w łóżku, wolałbym ci pomagać - Odpowiedział, zaczynając swoją śpiewkę, licząc na to, że ona mu w jakiś sposób pomoże.
- Musisz dojść do siebie, żeby mi pomagać, na razie sam widzisz, że nie do końca ci to wychodzi - Odezwałem się, czymś nie pocieszyłem go, a wręcz przeciwnie dostrzegłem niezadowolenie na jego twarzy.
- Czuję się dobrze - Burknął, kręcąc nosem, tak jakbym miał się tym przejąć.
- Oczywiście, a ja ci w to uwierzę - Nie dyskutując z nim, powiedziałem swoje i opuściłem sypialnie, wracając do dzieci, które potrzebowały mojej opieki przynajmniej do czasu, w którym to ich tatuś nie wyzdrowieje.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz