sobota, 19 listopada 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Rano wstałem nie dość, że niewyspany, bo całą noc dręczyły mnie niespokojne sny, to jeszcze rana strasznie mnie piekła. Czyżbym źle ją opatrzył...? Zauważyłem też, że już dawno powinienem wstać i odprowadzić Misaki do szkoły, a w domu panowała kompletna cisza. Nie było także Mikleo obok mnie, co akurat niezbyt mnie dziwiło. Zanim oczywiście położyłem się spać, to zrobiłem swój standardowy obchód i zastałem go śpiącego u Merlina. W pierwszym momencie chciałem go oczywiście zanieść do naszego pokoju, ale zrezygnowałem z tego pomysłu ze względu na swoją rękę oraz to, że raczej nie chciał mojego towarzystwa. Faktycznie, trochę wcześniej przesadziłem, nie powinienem był na niego krzyczeć, ale mnie zdenerwował. Mówiłem mu, że nie potrzebuję jego pomocy, a on dalej naciskał, no i w końcu troszkę mnie poniosło. Ile razy można mówić nie... 
Tak dla pewności zajrzałem do pokojów dzieci, ale nikogo nie było, nawet Merlina. Czyli Mikleo musiał zabrać i jego, kiedy odprowadzał Misaki do szkoły. W sumie, to chyba nawet lepiej, nie miałem cierpliwości i ochoty opiekowania się rozkapryszonym dzieckiem, który zaczyna ciskać wazonami, kiedy tylko coś mu się nie podoba... Rany, skąd u mnie tyle z rana zgorzkniałości? Czasem po prostu tak sam siebie nie poznaję. 
Poszedłem do łazienki i odwinąłem bandaż z dłoni i zauważyłem, że coś mi się tam z raną dzieje. Chyba nie powinna aż tak ropieć.. Pewnie jak spałem, przycisnąłem ją jakoś i to stad ta ropa, innego wytłumaczenia tu nie widzę. Mimo bólu oczyściłem ją znacznie bardziej skrupulatnie niż wczoraj i owinąłem ją czystym bandażem, a poprzedni wyrzuciłem do kominka, by się spalił. Później oczywiście się przebrałem i zszedłem do kuchni, gdzie przygotowałem sobie kawę. Jakoś specjalnie głodny nie byłem, więc i niczego sobie nie przygotowywałem. Wczoraj nawet nie zjadłem tego, co przygotował mi Mikleo wieczorem, bo także nie miałem ochoty. Nie rozumiałem, dlaczego mi cokolwiek przygotował, kiedy ja go o to nie prosiłem. I jeszcze później ma pretensje, że musi oddawać psu... jak robi bez pytania, to później trzeba oddawać, ja nie będę w siebie na siłę to wpychał, bo w żołądku to by mi i tak za długo nie zostało. 
Jak już wypiłem kawę posprzątałem po sobie, bo czym nałożyłem na siebie ciepły płaszcz, buty i wyszedłem, aby dokończyć tę nieszczęsną budę. Jakoś nie miałem ochoty na przebywanie w domu, czułem, że koniecznie musiałem coś zrobić, by nie zwariować. Rana trochę mi w tym przeszkadzała, ale za każdym razem, kiedy bolało mnie trochę mocniej, po prostu zaciskałem zęby i pracowałem dalej. Jak to było? Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. To było raptem malutkie rozcięcie, nic mi się po nim nie powinno stać, a może jedynie zostać blizna. 
Około południa, kiedy już palce powoli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a bandaż tak troszeczkę przeciekać krwią, wróciłem do domu, by dogrzać ręce i zmienić opatrunek. Okazała się, że Mikleo już wrócił i... cóż, nie do końca byłem pewien, w jakim był humorze. Powiedziałem mu krótkie cześć i od razu ruszyłem do łazienki nie chcąc, by mnie uzdrawiał. Nie byłem umierający, by mnie uzdrawiać, nic mi przecież nie było, a jak raz czy dwa jakaś rana zagoi się sama z siebie. W końcu organizm trzeba hartować. 
- Myślałem, że śpisz – usłyszałem za sobą głos Mikleo, który brzmiał całkiem neutralnie. Dobrze, Sorey, teraz tylko tego nie zepsuj... a byłem na całkiem prostej drodze do tego, bo byłem niewyspany, a jak jestem niewyspany, to całkiem łatwo się irytuję. W dodatku nie czułem się najlepiej i miałem wrażenie, że tak odrobinkę kręciło mi się w głowie, ale nie było to jakoś bardzo odczuwalne, przynajmniej na razie. Zmienię ten nieszczęsny opatrunek, odbiorę Misaki ze szkoły i chyba położę się na chwilę, może poczuję się lepiej. 
- Nie mogłem spać – przyznałem, także starając się brzmieć w miarę normalnie, a jak mi to wyszło, nie mam pojęcia. 
- Jak się czujesz? – dopytał, podchodząc bliżej, pewnie po to, by zobaczyć, jak się ma moja ręka. 
- Dobrze – odpowiedziałem mimo, że to nie była do końca prawda. Nie chciałem go w końcu sobą martwić, kiedy było to wszystko przez to, że słabo w nocy spałem, no bo przez co innego. 
- Nie zgodziłeś się na to, by Misaki poszła na weekend do Nori’ego, więc to Nori przychodzi na weekend do nas – na jego słowa podniosłem gwałtownie głowę i spojrzałem na jego odbicie w lustrze. Jak miło, że w tym domu wszyscy pytają się mnie o zdanie, a potem nic sobie z tego nie robią.  Może ja się w ogóle przestanę odzywać, bo i tak nikt nic z sobie z tego nie robi. – Nie masz nic do powiedzenia? – dopytał zaskoczony, kiedy wróciłem do oczyszczania rany. 
- A mam cokolwiek do powiedzenia? Moje zdanie i zmartwienia macie gdzieś, więc czy się odezwę czy nie, to i tak niczego nie zmieni – odpowiedziałem, starając się brzmieć w miarę spokojnie mimo, że byłem na niego zły, że takie decyzje podejmuje za moimi plecami, zwłaszcza, ze doskonale znał moje zdanie na ten temat. – Zastanawiam się, czy jestem wam w ogóle potrzebny, bo widzę, że świetnie sobie beze mnie radzicie – powiedziałem, podpierając się o zlew. Przez moment miałem wrażenie, że stracę równowagę, a to wszystko przez to okropne kołowanie w głowie.
- Nie możesz zabronić Misaki kontaktu z jej rówieśnikami... Sorey? Co się dzieje? Jesteś strasznie rozpalony... – usłyszałem jakby z oddali głos Mikleo, co przecież możliwe nie było, skoro stał tuż obok mnie. 
- Nic, wszystko w porządku – dalej uparcie trzymałem swego i wystarczyło, że zrobiłem dwa kroki i jakoś tak nagle zaliczyłem bliskie i dość bolesne spotkanie z ziemią. Mikleo coś do mnie mówił, ale miałem problem ze zrozumieniem go i nim się zorientowałem, jakoś tak odpłynąłem... 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz