czwartek, 3 listopada 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Dzisiaj starałem się odprowadzić młodą do szkoły nieco szybciej niż zazwyczaj. Zostawiłem Merlina w domu, a jako, że już raz się obudził, pewnie nie będzie chciał jakoś nie wiadomo jak długo. Na pewno trzeba będzie podać mu jeść, ale o to już o to zadbałem. Jak już wrócę wystarczy, że tylko podgrzeję owsiankę. Wytłumaczyłem Misaki, że mamusia nie jest teraz w najlepszym stanie i potrzebuje mojej pomocy, dlatego mszę się troszkę pospieszyć, na szczęście moja księżniczka nie miała mi tego za złe. 
Troszkę spodziewałem się, że Mikleo nie będzie grzecznie leżał na łóżku i odpoczywał, bo czemu by miał, ale nie przypuszczałem, że będzie próbował coś robić w kuchni. Myślałem, że będzie na siedząco zajmował się Merlinem, który swoją drogą też siedział w kuchni, ale on ledwo stał... Gdyby nie to, że dziecko było w kuchni, najpewniej już zacząłbym na niego krzyczeć za jego bezmyślność. 
- Możesz mi powiedzieć, co ty właściwie robisz? – spytałem lekko zdenerwowany, mrużąc oczy. 
- Śniadanie dla ciebie i Merlina – powiedział niby to beztrosko, ale ja widziałem, że noga mocno dawała mu się we znaki. No oczywiście, że go bolała, bo powinien teraz leżeć i wypoczywać. 
- Przygotowałem już dla niego śniadanie – wskazałem ruchem głowy na stojący na blacie garnek. 
- Och, nie zauważyłem... 
- No co ty nie powiesz – westchnąłem cicho patrząc na to, co robił. I on wpadł na to, by zrobić młodemu owsiankę... Cóż, Cosmo będzie miał dodatkowy posiłek. 
Podszedłem do niego i mimo jego protestów zabrałem od niego owsiankę, którą nalałem do miseczki i podałem Merlinowi. Następnie, bez żadnego ostrzeżenia, wziąłem Mikleo na ręce i zacząłem go nieść do naszej sypialni. Zaczął się troszkę wiercić, dlatego poprosiłem go, by przestał to robić, albo inaczej go upuszczę. I tak ledwo go potrafiłem utrzymać, więc wolałbym, aby nie utrudniał mi zadania.
- Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że wstałeś z łóżka zupełnie bez powodu, przywiążę cię do niego – burknąłem, kładąc go w miarę jak najbardziej ostrożnie na łóżku, co niezbyt mi wyszło, sądząc po jego cichym syku i łzach w kącikach oczu. 
- Miałem powód, musiałem zająć się Merlinem i przygotować wam śniadanie – wymamrotał, dalej starając nie dać po sobie poznać, że go cokolwiek bolało. Za dużo ode mnie podpatrzył i jeszcze chyba te najgorsze zachowania... 
- Jakby jeszcze poczekał te dwadzieścia minut, to by mu się nic nie stało – mruknąłem, trochę uśmierzając jego ból. Swoją drogą, używanie tej mocy było całkiem męczące. Raz na jakiś czas jeszcze było w porządku, ale to był już drugi raz tego dnia i czułem, że przydałaby mi się drzemka. Może to też dlatego, że obudziłem się wcześnie i w dodatku pół nocy spędziłem na niezbyt wygodnej kanapie, no ale tak czy siak nie będę mógł sobie uciąć dzisiaj drzemki. I przez kilka następnych dni także, no ale dam sobie radę. Nie będę miał innego wyboru. – Proszę bardzo. Przynieść ci coś do picia, podać coś do jedzenia, może jakąś książkę?
- Wolałbym ci pomóc w przygotowaniu obiadu – wymamrotał, a ja poczułem wielką ochotę walnięcia go w łeb. 
- Mówiłem ci coś, spróbuj to zrobić, a przywiążę cię do łóżka. Albo każę ci wejść do środka – wyjaśniłem mu dosadnie i wstałem z łóżka, by podać mu książkę. 
Reszta dnia była dla mnie trochę męcząca. Musiałem w końcu zadbać o Merlina i zwierzaki, jednocześnie zacząć przygotowywać powoli obiad. Nie mogłem jednak narzekać ani zrobić sobie wolnego. Później nastał moment, w którym powinienem wyjść po Misaki, dlatego upewniłem się, że ryba spokojnie i powoli piecze się w piecu, zdjąłem wszystkie inne rzeczy z ognia, ubrałem Merlina i wraz z nim i Cosmo wyszedłem z domu. 
Jak wróciłem Mikleo na szczęście w kuchni nie było. Pewnie troszkę przestraszył się tego, że mogłem spełnić swoje słowa, no i słusznie, bo byłem gotów to zrobić. Ryba wraz z ziemniakami akurat porządnie się upiekły, więc jedyne, co mi pozostało, to wyjęcie jej z pieca, rozłożenie talerzy i przygotowanie surówki. Moja księżniczka chciała mi koniecznie pomóc, dlatego wyjąłem z wyższych szafek talerze i postawiłem je na stole prosząc ją, by je ładnie rozłożyła. 
- Mamusia zje z nami? – zapytała Misaki, kiedy wszystko było gotowe. 
- Mamusia nie może teraz za dużo chodzić, więc zaniosę jej na górę. Proszę, wy jedzcie, ja zaraz do was dołączę – powiedziałem, nakładając im pożywienie na talerze. 
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Nałożyłem niezbyt wielką porcję dla Mikleo i zaniosłem mu ją na górę. Mimo, że nie był zbytnio zadowolony, podziękował mi za posiłek i zapytał, czy mógłby przenieść się na dół, bo tu się czuje samotnie. To było trochę ryzykowne, bo przy znoszeniu go na dół mogłem zahaczyć o coś jego nogą... Mimo wszystko zgodziłem się na to mówiąc, że zjem obiad i po niego przyjdę. Lepiej, żebym ja go zniósł niż żeby sam próbował zejść. 
Zjadłem obiad, pomogłem też trochę Merlinowi, a potem wszystkie naczynia włożyłem do zlewu z postanowieniem, że zaraz się za to zabiorę. Najpierw musiałem rozłożyć kanapę, aby Miki miał wygodnie i rozłożyłem mu poduszki, a po tym poprosiłem Misaki o małą pomoc – w końcu talerza raczej nie dam rady wziąć. 
- Nawet nie waż mi się wstawać – odezwałem się, kiedy Mikleo wykonał taki ruch, jakby chciał wstać. 
- No przecież miałem zejść na dół – bąknął, krzyżując ręce na ramionach, przez co przypominał mi teraz obrażone dziecko. 
- Miałem cię zanieść na dół – poprawiłem go, podchodząc do niego i biorąc go na ręce. 
- Potrafię chodzić, nie jestem umierający – wymamrotał, mimo wszystko owijając ręce wokół mojej szyi, trochę tym samym ułatwiając mi zadanie. 
- Udowodnisz mi to, jak już noga ci się wyleczy – odparłem, bardziej skupiając się na tym, by nie zrobić mu żadnej krzywdy. Na szczęście udało mi się bezproblemowo go znieść i równie sprawnie położyłem go na kanapie. – Proszę bardzo, potrzebujesz czegoś jeszcze? Coś do jedzenia, picia? Podać ci książkę? Uśmierzyć ból? Może... Merlinie, uważaj na nogę mamusi, ponieważ ją bardzo boli – ostatnie zdanie skierowałem do synka, który zadowolony zaczął wdrapywać się na kanapę. 

<Aniele? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz