Ucieszyłem się, kiedy pozwolił mi uczesać swoje włosy, zawsze sprawiało mi to wielką przyjemność, ale dzisiaj to nie była tylko przyjemność, ale i obowiązek. Na co dzień wyglądał przecudowne, ale w tym dniu musiał wyglądać bajecznie. Niby nie muszę wiele robić, ponieważ sam w sobie jest bardzo urodziwy, ale chciałem bardzo, by wyglądał jeszcze piękniej.
Spsikałem jego włosy domowym tonikiem, czyli zwyczajną wodą z cukrem, i zacząłem je powoli rozczesywać. Co by tutaj z nimi zrobić... Na pewno, chcę zostawić jego grzywkę, bo jest urocza, oraz chociaż częściowo zachować rozpuszczone włosy. Może wodospad...? Jest to dość trudne, ale mam trochę czasu, ciasto musi ostygnąć, nim obłożę je kremem.
Dlatego też bez pośpiechu zabrałem się za jego czesanie. Z początku bałem się, że Merlin będzie wymagał uwagi, bo jest to bardzo wymagające dziecko, ale ten grzecznie usiadł na kanapie obok mnie i patrzył jak zaczarowany, co ja tak właściwie robił. Zauważył po czasie, że co chwila sięgam po jakieś spineczki czy cienkie wstążki do koszyczka, i sam zaczął mi podawać. Jak chce, to jednak potrafi być kochany i pomocny, może coś z niego wyrośnie...
– Myślę, że już jest gotowe. Powinieneś chyba niedługo skrócić grzywkę, bo już zaczyna spadać ci do oczu – powiedziałem, po raz ostatni sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Jak dla mnie wyglądało to w porządku, no ale najważniejsze, aby mój najdroższy małżonek czuł się dobrze.
– Skrócę, skrócę. I tobie chyba też by się przydało, już masz troszkę zniszczone końcówki – odpowiedział, uśmiechając się do mnie delikatnie. No tak, w końcu moje marne, ludzkie włosy są niczym w porównaniu z jego kaskadą fal. – Jest idealnie, dziękuję – odpowiedział, kiedy już przejrzał się w lustrze i odwrócił się w moją stronę z wielkim uśmiechem na ustach.
– No właśnie nie jest, mogłem to zrobić lepiej, gdybym zaczął troszkę bliżej... – zacząłem, kiedy zauważyłem, ile błędów popełniłem, ale mój mąż nie pozwolił mi na dokończenie zdania, ponieważ połączył nasze usta w dość delikatnym i niewinnym pocałunku. To pewnie przez to, że Merlin jest obok, bądź co bądź przy dzieciach trzeba się zachować, czy tego chcemy, czy też nie.
– Jest idealnie, koniec, kropka – powiedział stanowczo, na koniec całując mnie jeszcze w czubek nosa.
– No niech ci już będzie. Przypilnujesz jeszcze na moment Merlina? Dokończyłbym tort – poprosiłem, nie będąc pewien, czy powinienem go o to prosić. To było w końcu jego święto, powinien tego dnia leżeć cały dzień w łóżku i dostawać każdą zachciankę pod nos...
– Oczywiście, że tak, będziemy się świetnie bawić, prawda, słoneczko? – zwrócił się do naszego syna, biorąc go na ręce.
– Piękna – odpowiedział, rączkę wyciągając w stronę jego fal. Chociaż im się podoba, ja nie byłem z siebie aż tak zadowolony, powinno mi to wyjść znacznie lepiej...
Nie mając jednak już nic więcej do powiedzenia, poszedłem do kuchni i od razu zauważyłem, że z biszkoptem coś jest nie tak. Według notatek nie powinien być tak... Oklapnięty. Na środku prezentował się lekki dołek i to mi się wyjątkowo nie podobało. Nie przejąłem się tym jakoś bardzo zbytnio uznając, że przykryję to polewą, no ale jak przekroiłem go na pół, troszkę się załamałem. To ciasto nie było nawet w połowie dobre, a miało przecież być idealne. Miało być puchate, mięciutkie i cudnie wyglądać, a było ono jakieś takie gumowate i zbite. Gdzie popełniłem błąd... zresztą, to nie było już ważne, bo nie uda mi się przygotować kolejnego, a tego czegoś na pewno nie podam ani gościom, ani tym bardziej mojej owieczce... Mogę go dokończyć, bo inaczej zmarnowałbym już przygotowany krem, no ale przecież na stole on nie wyląduje. Jeżeli będzie w miarę zjadliwe, to może się go powoli zje, ale szczerze wątpiłem, bo znając mnie, jeszcze krem schrzaniłem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz