Na jego słowa westchnąłem cicho, nie do końca zadowolony z jego zapału do pracy. Zresztą, co on miał tutaj do zrobienia? Posprzątane jest na błysk, zwierzaki i dzieci nakarmione, zakupy zrobione... no, może jak już wszyscy zjedzą wypada umyć naczynia i przetrzeć blaty, no ale to jest oczywiste i kiedy tylko zjem, zaraz się za to zabiorę. O ile mi się uda i Miki mnie nie wyprzedzi, bo tak też może być, zwłaszcza, że był dzisiaj taki troszkę pobudzony. Nie powinien być zmęczony po wczorajszym dniu? W końcu trochę wina wypił i niezależnie od tego, czy był aniołem czy człowiekiem, zawsze następnego dnia po picu był taki troszkę padnięty. Dzisiaj wręcz kipiał energią, co lekko mnie intrygowało. Ja wiem, że może go troszkę nosić, bo w końcu przeleżał dwa miesiące, ale nie ma sensu szukać sobie pracy na siłę.
- Co takiego niby? Wszystko jest zrobione, możemy miło i z prawie całą rodziną spędzić czas. Może pójdziesz nad jezioro? Dawno nie słyszałem wieści od Yuki’ego, dobrze wiedzieć, czy wszystko tam u nich w porządku – zaproponowałem, uśmiechając się do niego delikatnie.
- Muszę sprawdzić, czy z kwiatkami wszystko w porządku. I uporządkować ogródek – jego ostatnie zdanie bardzo mnie zaskoczyło. Czy on się chce zajmować ogródkiem, kiedy na zewnątrz leżał śnieg?
- Ale mamusiu, jest zima, w zimę nie zajmuje się ogródkiem – wyjaśniła go Misaki, odsuwając od siebie pusty talerzyk. Właśnie, omlet, powinienem go w końcu zjeść, a później zająć się kuchnią i upewnić się, że mojemu mężowi nic nie jest. Może to nie jest nic złego, zawsze mógł stracić po prostu poczucie czasu, w końcu leżał przez całe dwa miesiące i jedyny świat, jaki widział, to ten za oknem, a i nie zawsze, bo przecież nie z każdej pozycji to okno było widoczne.
- Jest zima...? No tak, jest zima – odpowiedział, lekko zamyślony wpatrując się w okno. W sumie, pogoda prezentowała się całkiem urodziwie, zaczął prószyć lekki śnieżek, jeszcze troszkę i będziemy mogli z dziećmi lepić bałwana... a mi dodatkowo dojdzie obowiązek odśnieżania. To już takie fajne nie jest, no ale co poradzić, takie życie. Wolę, abym ja to robił, niż aby Miki się tym zajmował.
Szybko zająłem się swoim śniadaniem i korzystając z duchowej nieobecności Mikleo, zabrałem się za sprzątanie kuchni i dokarmienie Merlina. Dzieciaki w końcu poszły bawić się grzecznie do salonu, ale dopiero wtedy, kiedy obiecałem im, że później wyjdziemy na dwór. Kiedy już pozmywałem wszelkie naczynia i przetarłem blaty, podszedłem do mojego męża, który nadal był lekko odcięty. Przytuliłem się do niego od tyłu, owijając dłonie wokół jego pasa i oparłem podbródek o jego ramię. Swoją drogą, pachniał przecudownie, ewidentnie korzysta z tych wszystkich olejków do kąpieli, które czasem kupuję, kiedy jestem na zakupach, i cieszę się z tego bardzo, w końcu kupuję je po to, by z nich korzystać, a nie by ładnie wyglądały na półeczce.
- Jesteś pewien, że czujesz się dobrze? Nie słyszysz żadnych rechotających żab? – zapytałem półżartem, półserio. Zaveid wspominał wczoraj, że ostatnio niezbyt dobrze się czuł, mam nadzieję, że przypadkiem nie zaraził żadnym dziwnym anielskim choróbskiem mojego męża...
- W sumie to nie, tylko taką jedną denerwującą muchę – na jego słowa troszkę się oburzyłem. Przecież nic nie mówię, a przynajmniej nic denerwującego...
- Chyba jestem troszkę za duży na muchę – burknąłem, troszkę na niego obrażony. Droczenie się jest fajne, ale teraz brzmiał na bardzo poważnego, więc o droczeniu się nie było mowy.
- Nie mówię o tobie, tylko o takiej normalnej musze, nie słyszysz jej? – jego słowa mocno mnie zaskoczyły. Ledwo się wykurował z jednej przypadłości, a tu już go najwidoczniej dopadła go druga. Albo to po prostu jeszcze wino go trzyma... zobaczę, jak się będzie zachowywał, jeżeli do wieczora mu się nie pogorszy i nie wystąpi u niego gorączka, uznam to za zmęczenie po wczorajszym dniu pełnym wrażeń.
- Myślę, że sprawdzenie prezentów poprawi ci humor. Widziałem, że od Edny i Lailah dostałeś po jakimś dziwnym kwiatku, a i ja jestem ciekaw, jak ci się spodoba prezent ode mnie – poprosiłem go, całując go w policzek. Najbardziej jednak stresowałem się z tej bransoletki; delikatna, bardziej dziewczęca niż męska, i aby pasowała do pierścionka, była wykonana z tego samego tworzywa i z tym samym kamieniem szlachetnym, czyli z białe złoto i szafir. O komplet ubrań troszkę mniej się martwiłem, w końcu raczej trafiłem w jego gusta, no i ma też ich tak mało, że narzekać nie powinien...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz