Te dwa miesiące były trudne nie tylko dla Mikleo, ale i dla mnie. W końcu musiałem mieć na oku dzieciaki, Mikleo i zwierzaki, a do tego musiałem zadbać, by było czysto w domu i by wszyscy mieli co jeść, więc czasem dochodziły także zakupy. Dobrze, że zauważyłem w porę, że Miki nie ma za bardzo żadnych ubrań i podczas jednych z zakupów coś mu tam dokupiłem. Zdecydowanie powinienem trochę zadbać o jego garderobę, bo więcej od takich normalnych ubrań ma sukienek, więc kiedy jeden taki komplecik zostanie zniszczony, na przykład podczas walki, to później może mieć problem.
Przez to, że prawie że każdy dzień wyglądał tak samo, niemal codziennie padałem zmęczony. Jeżeli Merlin był łaskawy, mogłem troszkę odespać w weekendy, no ale to nie często się zdarzało. A przez to, że byłem zmęczony, kilka razy zdarzyło mi się zaspać, a przez to też kilka razy Misaki spóźniła się do szkoły. Albo w ogóle do niej nie poszła... jak dobrze, że to już koniec i Miki wydobrzał. Jak dla mnie jeszcze trochę mógłby poleżeć i dać tej nodze dojść do pełni zdrowia, ale widziałem, że już troszkę wariuje, więc nawet nie chciałem mu tego wspominać, bo byłem pewien, że mnie uderzy. I tak miałem wrażenie, że momentami chciał to zrobić, ale na moje szczęście byłem zbyt daleko od niego.
Dokończyłem obiad, zawołałem dzieciaki i nałożyłem im odpowiednie dla nich porcje na talerze. Nim nałożyłem coś sobie, najpierw musiałem nakarmić zwierzaki, które zaczęły się do mnie przymilać. Zauważyłem, że odkąd zacząłem je regularnie karmić, te zdecydowanie bardziej się za mną kręcą. Wcześniej to Miki bardziej o nie dbał, a odkąd zabroniłem mu chodzić o własnych nogach, to ja się nimi zajmowałem. Niby to miłe było, ale wolałbym prywatność, kiedy korzystam z łazienki. Jak nie wpuszczałem do niej Coco, ta potrafiła drapać w drzwi i miauczeć niemiłosiernie głośno, więc nie miałem innego wyjścia, jak tylko ją wpuścić.
Wszyscy zjedliśmy, ja posprzątałem i jak zawsze zająłem się trochę moim synem, który o dziwo nie chciał się bawić, a wolał, abym mu poczytał. Podejrzewając, że uśpienie go trochę mi zajmie, położyłem się z nim na kanapie, która nadal była rozłożona. Mikleo wolał za dnia leżeć na dole, więc już postanowiłem, że nie będę jej ciągle składał i rozkładał. Poza tym, trochę o tym zapominałem... tak więc ułożyłem nam obu poduszki pod plecami, otuliłem nas kocykiem i zacząłem czytanie. Panowała przyjemna cisza i spokój, młody się za bardzo nie wiercił i grzecznie słuchał tego, co czytałem, a po niecałych dziesięciu minutach poczułem, jak jego główka opada na moją klatkę piersiową. Czyli nie chciał się bawić, bo był zmęczony... i co ja mam z nim teraz zrobić? Bałem się, że jak się ruszę, to ten się obudzi, a po tym może już nie być tak łatwo go położyć spać, przynajmniej nie tak wcześnie, muszę jeszcze chwilkę poczekać, by jego sen stał się troszkę głębszy... nie mając za bardzo nic innego do roboty, postanowiłem dalej czytać, tyle, że sobie. Po pewnym czasie moje oczy jakoś tak zrobiły się trochę ciężkie i nim się zorientowałem, zasnąłem.
Czując obok siebie ruch od razu otworzyłem oczy, rozglądając się dookoła. Było trochę bardzo ciemno, więc musiałem spać minimum jakieś dwie godziny... w planie nie miałem tego uwzględnionego, po położeniu spać Merlina miałem trochę ogarnąć dom, bo ostatnio i na to niezbyt miałem czas i siły...
- Która godzina? – wymamrotałem, przecierając oczy i prostując plecy. Poduszka niewiele mi pomogła, plecy bolały mnie niemiłosiernie.
- Trochę po dwudziestej. Może wolałbyś się przespać w nieco lepszym łóżku? – odpowiedział równie cicho Mikleo, poprawiając Merlina na swoich rękach.
- Nie, nie, nie powinienem spać, miałem trochę ogarnąć dom. I kolacja, muszę zrobić kolację – wyjaśniłem, z trudem podnosząc się do siadu. Nigdy więcej nie zasnę na siedząco, kiedyś nie miałem z tym żadnych problemów, a teraz czuję, że będę miał problem się poruszać. – A ty jak się czujesz? Lepiej już? I jak noga, nie boli cię? – dopytałem, przejęty znacznie bardziej jego stanem niż tym swoim. Miałem nadzieję, że już nie będzie taki zdenerwowany, bo momentami aż bałem się do niego odezwać, bo czasem potrafił wybuchnąć gniewem i trochę na mnie nakrzyczeć.
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz