niedziela, 20 listopada 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Na jego słowa westchnąłem cicho, niezbyt chcąc przyjąć do to wiadomości. Była moją córeczką, więc moim zadaniem jako ojca było chronienie jej od wszelkiego zła, w tym także od ludzi, którzy potencjalnie mogą ją skrzywdzić. Taka była rola rodzica, dlaczego więc Mikleo uważał, że to było to złe? Wykonuję tylko swoje obowiązki. Nikt w końcu nie mówił, że rodzicielstwo jest proste. 
- Ale jestem jej ojcem i muszę ją chronić. To mój obowiązek – wymamrotałem, mimowolnie go do siebie przytulając. 
Z powodu jego głowy na mojej klatce piersiowej trochę ciężko mi się oddychało, ale nie powiedziałem mu o tym, bo to zdecydowanie była przesada. Utrzymać prosto łyżki nie potrafiłem, aby oddychać, też byłem za słaby... co za wstyd, nie mogłem być aż tak słaby, byłem głową tej rodziny, więc nie mogłem sobie na to pozwolić. I że to wszystko przez zakażenie... jakim  cudem wdało się zakażenie, skoro od razu oczyściłem ranę? Chyba, że to przez tę nieszczęsną szmatkę, którą najpierw owinąłem dłoń. W końcu nie była ona najczystsza, dlatego też leżała w szopie, a nie na przykład w kuchni. Chociaż, czy to na pewno było to? W końcu miała kontakt z raną tylko przez moment. 
- Życia za nią nie przeżyjesz, niektórych rzeczy musi sama doświadczyć, by się nauczyć życia – wymamrotał zaspanym głosem, ewidentnie na granicy snu. 
Nie chcąc mu przeszkadzać we śnie już mu nie odpowiedziałem, tylko zacząłem kciukiem gładzi go po plecach. Najchętniej oczywiście używałbym do tego celu całej ręki, ale trudno było mi ją unieść. Chciałem się tak jakoś ogarnąć do południa, bo przecież musiałem teraz ja zająć się domem. Jestem pewien, że przez te dni, w których to byłem nieprzytomny, nie zmrużył oka, ale zasypiał na dosłownie kilka minut. Tak nie może być, teraz ja musiałem przejąć jego obowiązki, by ten mógł odpocząć. Po Misaki już nie pójdę, mimo, że bardzo bym chciał, ale już za obiad mógłbym się zabrać. Ale najpierw się trochę prześpię, bo w tym momencie i tak nie mam jak wstać. Ledwo oddycham z Mikleo na piersi, więc nie wyobrażam sobie, bym go teraz z siebie ściągnął. 
Kiedy następnym razem otworzyłem oczy, było ciemno i przede wszystkim, Mikleo nie było obok mnie. No i tyle by było z moich wspaniałych planów, w których to robię obiad i odciążam go w opiece nad dziećmi... Przez moment jeszcze tak leżałem na łóżku, zbierając się w sobie, i dopiero wtedy podniosłem się na równe nogi. Niby czułem się troszkę lepiej, ale nadal jeszcze tak trochę kręciło mi się w głowie, a nogi drżały pod ciężarem własnego ciała. Nie wierzyłem, że to było zakażenie, nie powinienem być w końcu taki słaby... chociaż to też może być kwestia tego, że w ostatnim czasie niewiele jadłem, a przynajmniej tak mi się wydawało. To by też wyjaśniało, dlaczego w tym momencie odczuwałem tak wielki głód, ale tak właściwie, to nie chciałem za bardzo jeść, a tak dokładniej to nie chciałem, by Mikleo mnie karmił, a wiedziałem, że ja sam zjeść raczej rady nie dam. Znaczy, może bym i zjadł, ale to zajęłoby mi zdecydowanie za dużo czasu. 
Powoli i podpierając się o każdy mebel i ścianę, które były w moim zasięgu, jakoś doczłapałem się do łazienki, by załatwić swoje potrzeby. Po tym chciałem rzecz jasna zejść na dół, by zobaczyć, jak się ma moja rodzina i czy nie trzeba w czymś pomóc, ale na schodach zauważyłem swojego męża, który nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego. 
- Masz leżeć, dopóki nie wydobrzejesz, której części zdania nie rozumiesz? – burknął, podchodząc do mnie i przerzucając moją rękę przez swoje ramię, po czym zaczął prowadzić mnie w stronę sypialni, czego nie do końca chciałem, odrobinkę się mu opierając, wykorzystując do tego wszystkie siły, jakie tylko miałem. 
- Już wydobrzałem i chcę ci pomóc – wymamrotałem, w końcu mu ulegając. 
- Pomożesz, jeżeli będziesz się mnie słuchał i leżał. Jeszcze jeden taki wybryk, a cię przywiążę – zagroził, ale niezbyt się tym przejąłem. To była moja groźba, a on ją ode mnie podgapił, nieładnie tak z jego strony. 
- To może być problematyczne, bo jednak muszę korzystać z łazienki – wyjaśniłem, opadając na poduszki dopiero wtedy, kiedy Mikleo mnie na nie popchnął. Gdybym teraz nie tracił tyle siły, na pewno byłbym w stanie zrobić coś więcej... – Powinieneś odpocząć i dać mnie trochę się zająć domem, wyglądasz okropnie – dodałem, patrząc na niego ze smutkiem i wyrzutami sumienia. 
- Dać to ci powinienem kolejny zimny okład, bo znowu ci gorączka wraca – wymamrotał jakby do siebie, kładąc dłoń na moim czole. 
- Nic nie musisz, czuję się wystarczająco dobrze – dalej uparcie się trzymałem swego, czując, że koniecznie muszę wstać i mu pomóc, bo w przeciwnym wypadku będę czuł się źle sam ze sobą. Na pewno musi być coś, co mogę zrobić, by go odciążyć, nie musi być to nic wielkiego, tylko po prostu... cokolwiek. 

<Aniele? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz