Dni powoli mijały, a ja nadal miałem wielki problem, by chociażby udać się do łazienki i wrócić z niej z powrotem. Nie potrafiłem nawet normalnie zjeść, umyć się, przebrać, czyli krótko mówiąc, nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Czułem się źle z tym, że mąż musiał pomagać mi każdej drobnostce, przez co nie miał dla siebie w ogóle czasu. Próbowałem rzecz jasna go wyręczać, ale tak średnio mi się to udawało. Jedynie go denerwowałem przez moje nieudane próby zejścia na dół...
Z czasem oczywiście poprawiało się moje samopoczucie fizyczne, ale psychicznie... cóż, z tym było u mnie nieco gorzej. Dołował mnie fakt, że Mikleo musiał poświęcać mi dużo swojego czasu i energii, oraz to, że musiał mi pomagać w niemalże we wszystkim. Byłem dorosłym mężczyzną, więc powinienem rzecz jasna z tak prostymi rzeczami dawać sobie radę. I żadne zakażenie nie powinno mnie w tym powstrzymywać.
Pewnego dnia w końcu obudziłem się jakoś tak dziwnie wypoczęty, i nawet miałem troszkę energii. Czyżby w końcu udało mi się zejść na dół i może nawet coś porobić...? Przez te wszystkie dni leżałem na górze i jedynie albo sam, albo z pomocą mojego męża, przemieszczałem się do łazienki. Nie miałem nawet kontaktu z dziećmi. Czasem któreś przemykało przez korytarz, albo Misaki nieśmiało zaglądała do naszej sypialni, robiła to chyba głównie wtedy, kiedy myślała, że spałem, bo zawsze przyłapywałem ją na tym, jak się budziłem i odwracałem głowę w stronę drzwi; zawsze wtedy uciekała, a ja nie rozumiałem, dlaczego. Czyżby nadal była na mnie zła za to, że nie zgodziłem się na jej nocowanie u tego jej przyjaciela...? Strasznie długo chowa tę urazę, a ja nie miałem pojęcia, co zrobić, by mi wybaczyła.
Ostrożnie, by nie wybudzić Mikleo podniosłem się z łóżka i dołożyłem trochę do kominka, by ciepło w pokoju dalej się utrzymywało. Mój biedny mąż chyba nie miał wczoraj sił, aby się umyć i przebrać, bo spał w ubraniach, w których widziałem go wczoraj. Mój biedny aniołek, mam nadzieję, że dzisiaj będę w stanie cokolwiek zrobić.
Nie miałem za bardzo pojęcia, co dzisiaj jest za dzień tygodnia, ponieważ one wszystkie wyglądały dla mnie tak samo, dlatego też nie zdecydowałem się budzić Misaki. Najchętniej odprowadziłbym ją do szkoły, ale coś czułem, że to mogłoby się dla mnie niezbyt dobrze skończyć. Jeśli zasłabnę w domu, mogę na chwilę usiąść i odetchnąć, a jakbym zasłabł na ulicy... może i jestem głupi, ale na pewno nie aż tak głupi. A jak młoda raz czy dwa zrobi sobie wolne od szkoły, na pewno nic złego się nie stanie.
Korzystając z tego, że jeszcze czułem się dobrze, zacząłem przygotowywać całej mojej rodzinie śniadanie mając nadzieję, że wkrótce wstaną. Nie zrobiłem niczego odkrywczego, a jedynie kanapki z tego, co znalazłem w kuchni. Kiedy już skończyłem, postanowiłem wrócić na górę by zajrzeć do Merlina, ponieważ miałem przeczucie, że chyba się obudził. I nie myliło mnie ono, ponieważ zastałem go podczas zabawy swoimi mocami, kiedy to unosił swoje zabawki w powietrzu.
- Tata – odezwał się, kiedy tylko wszedłem do pokoju.
- Hej, łobuziaku. Przygotowałem śniadanie, jesteś zainteresowany? – zapytałem, podchodząc do jego łóżeczka i biorąc go na ręce. Mój boże, on zawsze był tak ciężki, czy ja jeszcze byłem taki słaby? Ledwo wziąłem go na ręce i nie byłem pewien, czy zejdę z nim po schodach...
- Mama też je? – zapytał, łapiąc się za moją szyję.
- Zobaczymy, czy mamusia wstanie... o, Mikleo – odezwałem się zaskoczony, kiedy na korytarzy zastałem mojego męża. – Jak się czujesz?
- Zdecydowanie lepiej od ciebie. Czemu nie leżysz w łóżku? – dopytał, odbierając ode mnie Merlina, co przyjąłem z lekką ulgą. Chłopiec był zdecydowanie za ciężki jak dla mnie...
- Ponieważ czuję się lepiej. Zrobiłem śniadanie dzieciom i tobie, mam nadzieję, że nie będzie takie złe... ale tak w sumie, nie przygotowałem wam niczego do picia. Chcecie coś do picia? Herbaty, czekolady, kakao? – dopytałem, mimowolnie opierając się o ścianę. A czułem się tak wspaniale, dopóki nie wziąłem naszego syna na ręce... Więc z ciężarami sobie za bardzo nie poradzę, ale w całej reszcie na pewno będę mógł pomóc mojemu mężowi. W końcu się do czegoś przydam, najwyższa pora, bo już powoli miałem dosyć leżenia i patrzenia, jak Mikleo się przeze mnie męczy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz