Nie byłem do końca zadowolony z tego, że Mikleo wygonił mnie do łóżka, wystarczyło, że na moment położyłbym się na kanapie, a już po chwili byłbym gotów do dalszego działaniu. Mimo wszystko otuliłem się kocem i zamknąłem oczy, starając się na chwilkę zdrzemnąć. Gdyby to ode mnie zależało, nie zasypiałbym, ale nie miałem już nic do roboty, a wolałbym zasnąć z własnego wyboru. Czasem, kiedy bardzo marudziłem, Miki troszkę pomagał mi w zaśnięciu, czego nie lubiłem, ale oczywiście nic nie miałem do gadania. Cóż, chociaż tyle dobrego, że coś dzisiaj podziałałem, chociaż moim zdaniem nadal mogłem zrobić więcej.
Zasnąłem szybciej, niż mógłbym podejrzewać, a kiedy następnym razem otworzyłem oczy, słońce powoli zachodziło. Skoro była to zima, to na pewno było popołudnie, ale nie jakieś bardzo późne. A jak zasypiałem, był ranek, czyli spałem za dużo... oby chociaż to był ten sam dzień, nie następny, bo jak to będzie następny... to w sumie nic z tym nie zrobię poza tym, że będę czuł przez to okropne wyrzuty sumienia.
Korzystając z tego, że znowu czuję się lepiej, wstałem z łóżka, dołożyłem do kominka, by utrzymać ogień, i powoli skierowałem się na dół. Zauważyłem, że drewno już powoli się kończyło i wypadałoby przynieść jakiś zapas z szopy. W sumie, mógłbym zrobi to nawet teraz, szopa jest blisko, ja się czuję dobrze... na pewno to rozważę, ale najpierw sprawdzę, gdzie jest Miki, bo w domu było coś dziwnie cicho.
Swojego męża znalazłem w pokoju syna, jak spał z nim na łóżku. Nie byłem z tego powodu zadowolony, wolałem, aby Merlin uczył się powoli samodzielności, a przez takie zachowanie ze strony męża później będzie marudził. Normalnie w takiej sytuacji wziąłbym go na ręce i zaniósł do sypialni, ale skoro miałem problem z Merlinem, to z nim miałbym jeszcze większy problem. Mógłbym go obudzić... no ale gdybym go obudził, zacząłby mnie pilnować, a tego wolałem w tej chwili uniknąć. Miałem już dosyć tego ciągłego kontrolowania mnie, nawet jeżeli wiedziałem, że robił to tylko dla mojego dobra.
Ostrożnie zamknąłem drzwi i zajrzałem do pokoju naszego drugiego dziecka. Misaki nie spała, a siedziała przy książkach, a sądząc po jej minie, coś jej nie wychodziło. Musiała więc to być matematyka, albo języki obce. Z tymi dwoma przedmiotami zawsze miała troszkę problemów, ale od czego miała mądrą mamusię? Owszem, to ja częściej jej pomagałem przy lekcjach, ale niektórych rzeczy nawet i ja nie pojmowałem. Nie świadczy to o mnie dobrze, no ale jakby pomyśleć nad tym z innej strony, skąd miałbym znać te rzeczy? Do szkoły nigdy nie chodziłem; nim z Mikleo zostaliśmy rozdzieleni, uczył mnie dziadek i inne serafiny, i były to rzeczy typu czytanie, pisanie, proste liczenie, przekazywane mi były najprostsze informacje... a później przez to, że dużo podróżowałem, języków już uczyłem się sam, i z tym raczej większych problemów nie miałem. Pewnie nadal popełniałem błędy w wymowie bądź odmianie niektórych słów, ale dogadać się zawsze potrafiłem, a jak z młodą czasem posiedziałem nad jakimiś zadaniem, przyswajałem nowe informacje i poprawiałem stare błędy. Człowiek uczy się całe życie, jak to mówią.
- Z czym się męczysz? – spytałem cicho, podchodząc do jej biurka i opierając się o blat.
- Z przetłumaczeniem tych zdań. Nie jestem pewna, jakiej formy użyć, gubię się w tym – wyjaśniła mi, opierając się o krzesło, wzdychając ze zrezygnowaniem.
- Pokaż, to nie może być aż takie trudne – poprosiłem, siadając na łóżku, by zaoszczędzić jak najwięcej energii.
- Ale mama mówiła mi, że masz odpoczywać – odpowiedziała, patrząc na mnie niepewnie. Przysięgam, że jak jeszcze raz usłyszę, że powinienem odpoczywać, to chyba zwariuję...
- No i odpoczywam, przecież siedzę, prawda? Pomogę ci z tym, wytłumaczę i zrobimy to raz dwa. A później zrobię nam po gorącej czekoladzie, co ty na to? – zaproponowałem, uśmiechając się delikatnie.
Dziewczynka po krótkiej chwili zastanowienia pokiwała głową i podała mi zeszyt. Mimo, że byłem jeszcze taki troszkę ospały, zadanie poszło nam całkiem sprawnie, wraz z wytłumaczeniem jej, dlaczego powinna być taka forma czasownika, a nie inna. Dzięki temu zaoszczędziliśmy wiele czasu, i mogłem zrobić nam po obiecanej gorącej czekoladzie. I w sumie, chyba zrobiłbym coś sobie jeszcze do jedzenia, bo tak trochę głodny byłem, bo ostatnio co jadłem, to śniadanie. I to drewno muszę jeszcze przynieść... jak dobrze jest mieć w końcu co robić, i mieć energię na to, by to wszystko porobić.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz